Przejdź do głównej zawartości

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie.

Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mogli z przejęciem o bardzo ważnych sprawach rozmawiać, do akcji wkraczała babcia lub prababcia i jedna z nich wychodziła, żeby szopę na skobel zamknąć lub w sieni posprzątać, albo jeszcze w innym bardzo ważnym celu, którego małe dziecko i tak pojąć nie mogło. Zawsze się jednak potem działo tak, że w pokoju nagle robiła się cisza, bo wszyscy nasłuchiwali pukania w szybę, albo może cichli, żeby to właśnie marudzący brzdąc wyraźnie je usłyszał. I wtedy naprawdę słychać było pukanie w szybę, za którą było już całkiem ciemno, i jakoś strasznie złowrogo się robiło, i dziecko w końcu uciekało do łóżka. Już pod kołdrą robiło się mu coraz cieplej, a głosy cichły coraz bardziej i zasypiało przestraszone na amen, bo co innego mogło zrobić? Owszem, gdy ten scenariusz powtarzał się zbyt często, to dziecko było już mądrzejsze i kojarzyło, że jedna babcia gdzieś wyszła i to pewnie ona puka, ale zaraz druga wyjeżdżała ze śmiertelną powagą i historią o... no właśnie o kim lub o czym? Co nocami puka w okna?

 Na początku był to stary dziad, który z worem łazi (ale to nie św. Mikołaj) i chowa do niego niegrzeczne dzieci i hen daleko do lasu wynosi, że mama i tata nie znajdą. Potem była to dusza umarłego, która chciała kogoś ze sobą zabrać, więc nie wolno było czasem okna otworzyć i jej przypadkiem nie wpuścić. Potem, gdy na ekrany telewizorów weszły "Nosferatu" i "Miasteczko Salem" to wiadomo było, że to na pewno wampir, którego trzeba przebić osikowym kołkiem. Co by to jednak nie było, to po dziś dzień pukanie w szyby powoduje, że skóra na plecach cierpnie i człowiek oblewa się zimnym potem, szczególnie gdy jest sam w domu. Całe szczęście, że istniała jedna dobra rada na to krwiożercze pukanie w szybę - wystarczyło nie otwierać okna, żeby czasem zło do środka nie wlazło, zupełnie już nieważne pod jaką postacią. Tylko to może uratować Ci życie. 

I tak wszystkie te historie przychodziły do głowy, gdy dom był pusty, ciemno za oknem, ale trzeba było spać, bo przecież noc. I chowało się głowę po kołdrę, a wyglądało się na powrót tylko wtedy, gdy już się człowiek dusić zaczynał z braku powietrza i kątem oka tylko zerkał na jaśniejącą plamę od okna, czy tam jakiś wampir nie lewituje, ale pukania słychać nie było...





























Komentarze

  1. Oj tak gdy bylam mala balam sie stukania w szyby i faktycznie wloski na rekach deba stawaly, nie tylko na glowie. Czasem nawet mialam stracha jak sople spadaly i uderzaly w parapet zewnetrzny 😂😂😂 A tak w ogole piekne te okna sa Gorzka :) Pozdrawiam Cie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okna lubię fotografować, mam ich znacznie więcej, ale stwierdziłam, że to co dodałam, to już absolutne maksimum, no bo ileż można patrzeć na okna? Powiem Ci, że ja do końca nie jestem pewna, czy to na pewno były spadające sople, może to było jednak pukanie? Mnie czasami budzi pukanie w szyby, ale tak mi mocno nakładli w dzieciństwie do głowy, że nigdy okna nie otwieram, tylko wkładam głowę pod kołdrę i staram się zasnąć. Dziwne jest to pukanie, tym bardziej, że sypia się na piętrze i nie ma sopli na dachu. Kiedyś w dzieciństwie umówiłam się z prababcią, że jak będzie trzeba, to będzie mnie budzić właśnie pukaniem w okno (mieszkała obok, a ja sypiałam sama), przyznam szczerze, że dwa razy mnie bardzo dobitnie obudziła ;)

      Usuń
  2. Uśmiechnąłem się, bo byłem tym, który łazi za rodzicami czy dziadkami i "czepia się", bo w jakiś sposób świat dorosłych wydaje się atrakcyjniejszy, niż dziecięcy. Zwłaszcza, że innych dzieci brakuje. Będziesz się śmiała, ale to moja, autentyczna historia. Otóż prababka opowiadała zawsze takie historie. Pukania w szybę nie było, ale i tak był ogromny strach i zasłuchanie. I usłyszałem w jednym z opowiadań, że wysypuje się sól na progu i pod oknami, by odstraszyć "złego". Więc co taki pięciolatek może zrobić targany pomocą wszystkim w domu? Wziąłem sól i rozsypałem po wszystkich pokojach święcie wierząc, że to coś da. Reakcja była łatwa do przewidzenia, choć prababka dziwnie się uśmiechała, kiedy nie chciałem powiedzieć, skąd wziąłem te "mądrości" o soli. Uznałem widocznie, że dysponuje jakąś wiedzą tajemną i nie można zdradzić sojusznika. Pod koniec życia, kiedy już leżała, a ja przenosiłem ją na wózek inwalidzki, jeszcze o tym wspomniała. Ale z oknami też mam doświadczenie, bo kuzyn, który był straszliwym niejadkiem był straszony czarownicą (Alte hexe), by niejedna kaszka została wciśnięta. A ja wpadłem na pomysł, by zrobić taką czarownicę i majtać nią na na długim kiju na wysokości piętra. Kaszki przez jakiś czas koncertowo był zjadane. Aż do czasu, kiedy szmata na kiju była nieskuteczna. Wtedy "uatrakcyjniłem tę szmatę lampkami święcącymi się na czerwono i w nocy pomajtałem kuzynowi nie chcącemu spać. Zapewne uderzałem w szybę, by zwrócił uwagę. Skończyło się mało ciekawie, bo moim bolącym siedzeniem i mokrym łóżkiem u kuzyna. Co ciekawe, prababka o wszystkim wiedziała i pamiętam jak dziś, że rozcierałem siedzenie i łzy u siebie w pokoju gdzie przyszła i dała mi czekoladkę. Rozpisałem się, przepraszam. Ale ogromnie mi się Twój tekst podoba. Jest dynamiczny i głęboko sięga we własne "demony" i historię. Dziękuję Ci, że go napisałaś. A zdjęcia okien są świetne!! Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak dostałeś czekoladkę! Nie babcie, ale właśnie prababcie to dopiero były hetery i mądre baby. Moja prababcia całą rodzinę ustawiała. Do tej pory jak się mówi, to głównie o niej, ale trzeba przyznać, że baba dużo przeszła, mogłaby tym tuzin ludzi obdarować, albo i więcej. No tak mi się zdarzyło, że właśnie prababcia mnie wychowywała i te jej niektóre metody do tej pory pamiętam. No widzisz, ja też we wczesnym dzieciństwie tylko sama lub ze starszymi przebywałam i przyznam, że tak mi zostało, lubię do tej pory posłuchać, co mają do powiedzenia, ostatnio nawet dostałam od jednej dziewięćdziesięciolatki całe pudło książek, muszę je przejrzeć w wolnym czasie. Ale pomysł z czarownicą był świetny, wcale się nie dziwię, że tę czekoladę dostałeś. Mnie to straszyli na wszelkie możliwe sposoby, żebym mannę jadła, ale moja mama gotowała tylko taką z krupami i do tej pory wspominam to jako największy koszmar mojego dzieciństwa tak jak picie mleka od krowy i jedzenie masła. Masło zaczęłam jeść dopiero w wieku 27 lat. Zdecydowanie przyznam, że te metody wychowawcze, to były chyba jedne z najgorszych, z jakimi spotkałam się w życiu, no ale przecież nikt pedagogiem się ie rodzi. Ja kiedyś rozsypywałam cynamon, ale już nie pamiętam po co. To miało coś wspólnego z feng shui, kiedyś się tym interesowałam. Super, że takie wspomnienia wywołałam, taki u mnie czas nastał, że sprawia mi przyjemność wracanie do przeszłości. Pozdrawiam Cię również i dziękuję za komentarz. :)))

      Usuń
  3. Nie byłem z tych dzieci, które bały się same zasypiać, ale owszem czasami zdarzał się strach z ciemności gdzieś na ulicy. Powodem najprawdopodobniej było oglądanie "niedozwolonych" filmów i wyobraźnia potem robiła swoje, że ktoś tam wyskoczy z krzaków i dziobnie mnie nożem.
    Dochodzę do wniosku, że za lęki nocne serio mogą rodzice dzięki "ciągłemu" straszeniu żeby mieli spokój od niegrzecznych dzieciaków. Do dziś pamiętam jak mnie straszono "bebokiem".
    Co do osób za oknem to moja siostra je ciągle widywała. Nie pomagało tłumaczenie, że mieszkamy na 1 piętrze. Co więcej jej panicznie zachowanie czasami udzielało się i mnie.

    Fajny post. Pobudził wyobraźnię do tego stopnia, że oczekiwałem na końcu jakiegoś "potwora", który na mnie wyskoczy z posta 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, za dużą część naszych lęków z czystym sumieniem można obwinić babcie lub rodziców, ale z drugiej strony strach to bardzo pozytywne uczucie, ponieważ może nas wybawić od ewentualnych kłopotów. Przyznam, że mnie to wszystko nieco uodporniło, a potem jeszcze doszło samotne przebywanie w dużym domu, powroty wieczorami i nocami przez lasy i oczywiście horrory, które kiedyś oglądałam nałogowo, więc dzisiaj przyznam, że takie sytuacje raczej mnie nie ruszają, boję się zdecydowanie innych rzeczy. Mało tego wydaje mi się, że chodzenie po lesie w ciemności jest dużo bardziej bezpieczniejsze niż za dania, bo nikt mnie nie widzi, a w siły nadprzyrodzone nie wierzę. Choć przyznam, że raz podczas takiego nocnego powrotu usłyszałam kroki, które zaczęły za mną biec, ale to spowodowało, że byłam znacznie szybciej w domu :)

      Usuń
  4. Mega klimatyczne. I nastrój grozy zbudowałaś nie na żarty :)
    Jako dziecko nigdy, przenigdy nie doświadczałam takich zmyślnych podstępów dorosłych, może dlatego, że bardzo wrażliwa byłam- to później ( w dorosłości już) okrzepłam i nieco shardziałam :)
    Ale takie klimaty straszyły mnie z filmów, baśni, książek...
    Chociaż... do dzisiaj nie lubię być w domu sama nocą. Wtedy pozwalam psu wchodzić do mojej pościeli i mam włączoną lampkę dopóki świt nie nadejdzie :)
    Świetny post!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie światło w nocy drażni, tzn. takie z lampki, zza okna może być. Mieszkam na wsi i zwykle noce są bardzo ciemne. Pamiętam, gdy jako dziecko pierwszy raz spałam u babci, która mieszkała w dużym mieście i to jeszcze przy jednej z głównych ulic, to niezwykle podobała mi się ta noc z ulicznym światłem w oknach i w sumie tam mi zostało do dzisiaj, ale pewnie dlatego, że nie zdarza mi się to na co dzień. Tak czy siak, jest to jedno z moich najbardziej żywych i miłych wspomnień z dzieciństwa. Cieszę się, że się podobało :)

      Usuń
    2. Światło miasta jest zupełnie inne, niż światło wsi. W ogóle te dwa światy zazębiają się w niewielkim stopniu albo wcale. Przyszedł mi teraz na myśl mój stary post a'propos: https://wokolciebie.blogspot.com/2019/06/to-co-kocham.html

      Usuń
  5. U mnie to było tak, że babki i ciotki straszyły, a moja mama z owego strachu leczyła. Zawsze jej wierzyłam, że nie ma się czego bać w nocy i zawdzięczam jej przez to całkiem udane dzieciństwo. Teraźniejszość też. Nigdy nie bałam się sama pójść nocą w las, nawet na opuszczony cmentarz. Mistyka mnie kręci, lubię legendy, różne baśnie etc. Weszłam w ten świat odważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo dobrze, ale pewnie we krwi masz już taką odwagę, ja musiałam się długo jej uczyć. Pamiętam, że długo płakałam i chowałam głowę w kołdrę, nim nauczyłam się sama w domu spać, ale może dlatego, że byłam po prostu za mała. Ale pamiętam, że już w liceum wyciągałam koleżanki na cmentarze, one się bały, a ja lubiłam tam chodzić. A potem już nie chciały :D

      Usuń
  6. Nocą komentarz, do nocnych opowieści. Trochę pokręcone było to moje dzieciństwo. I też były bajki straszaki, choć raczej mnie w ten co opisujesz sposób nie straszono. Byłam bardzo cichym i grzecznym dzieckiem, choć lubiłam od najmłodszych lat długie piesze wędrówki. Spać chodziłam wyjątkowo wcześnie sama od siebie, gorzej było rano. Ale wszyscy wtedy spali, wiec jak tak o czwartej wstałam i tam zaczynałam się po dziecinnemu krzątać nikomu to nie przeszkadzało. Ja bałam się wilków. Potrafiły całkiem blisko podchodzić i dawać o sobie znać, a zwłaszcza zimą. Świetny tekst. Pozdrawiam i super dobrego udanego tygodnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wilki? W moje rejony podobno jakieś przesiedlili i ludzie zaczynają je słyszeć i spotykać, ale jeszcze nie w moich najbliższych okolicach. No tak, ja najwidoczniej musiałam być niegrzeczna, bo mnie straszyli, szczególnie gdy nie chciałam jeść. Piesze wędrówki też lubiłam, chodziłam naprawdę daleko, ale z tatą. Natomiast o czwartej rano, to mnie nikt nie wyciągnie z łóżka, no chyba, że trzeba gdzieś jechać. Również dla Ciebie udanego tygodnia, choć to już wtorek :)

      Usuń
  7. Co nocami puka ? Sny... Też te na jawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że dodałaś o tej jawie, bo nie zawsze śpi się w nocy, a i tak się śni ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w