Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2017

Tort

"Czy widzisz jak tam daleko muzyka gra..." A nie, przecież tam było "czy widzisz jak tam daleko muzyka gra". I.. coś w tym musi być, bo Gorzka znów zapisała "widzisz" zamiast "słyszysz". Można by pomyśleć, że to wina tego jednego kieliszka (wina), pogaszonych świateł, natrętnych myśli, że  Gorzka widzi muzykę zamiast słyszeć. Wzrok to najprostszy ze zmysłów, najbardziej hołubiony. Jak żyje człowiek, który nie widzi, czy tak w ogóle da się żyć? Nie widzisz, nie żyjesz. Wszędzie sami wzrokowcy. W klasie na dwudziestu uczniów piętnastu z nich to wzrokowcy, reszta to nadpobudliwi, ale potem większość z nich i tak stanie się wzrokowcami. Czy bycie wzrokowcem jest dziecinne? Czy bycie wzrokowcem ułatwia życie? A kto nie zechciałby zamknąć oczu choć na chwilę i pozwolić się upoić resztą zmysłów? Hmm... wyobraźmy sobie, że leżymy na młodej, miękkiej, nagrzanej od słońca nieco wilgotnej trawie i co słyszymy? Słyszymy powietrze, tzn. nic konkretnego, mo

Wpis, który nie powinien powstać

       "Wówczas Jahwe-Bóg zesłał twardy sen na człowieka. Gdy ten zasnął, wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zakrył ciałem. Z żebra wyjętego człowieka ukształtował Jahwe-Bóg kobietę i przyprowadził ją do człowieka. A człowiek powiedział: - Teraz to jest kość z kości moich i ciało z ciała mojego!" (KR 2, 21-23)  To była ostatnia rzecz, jaką stworzył Jahwe-Bóg. I potem dopiero wszystko się zaczęło.  Mrs. Gorzka wzięła Biblię do ręki i zaczęła czytać. I zatrzymała się na tym fragmencie. Fragmencie, który kolejny raz nie pozwolił jej czytać dalej, bo odczuła go tak bardzo mocno fizycznie, że musiała się zatrzymać. Bo Gorzka też powstała z czyjego żebra... Mrs. Gorzka uwielbia anatomię, te wszystkie tkanki, mitochondria, wodniczki, cytoplazmy i całą fotosyntezę, która musi mieć światło przecież, żeby zaistnieć. Wszystko dzielimy na atomy i komórki, ale nic nie zmieni faktu, że i tak stanowimy pewną całość. Całość, która się dzieli, ale i tak trzyma się na rozciągliwy

Wyprawa po choinkę czyli podróż sentymentalna

       Co roku jest inna. Raz mniejsza, raz większa. Czasem nieco krzywa. Czasem pachnie niezwykle ostro zimowym lasem, czasem tak, jakby jej nie było, bo tylko ją widać, a nie czuć. Większość igiełek spadnie w wciągu tych kilku dni i pozostaną tylko sterczące patyki, ale za to na podłodze rozścieli się srebrnoszary, gładki dywan, może nieco kłujący, ale leżącym tam kotom oraz dzieciom i tak to nie przeszkadza. Ubrana dziecięcymi lub maminymi rączkami we wszystko, co tylko się da, więc i bombki, i łańcuchy, CUKIERKI, srebrne nitki, a kiedyś nawet posadzono na niej chomika, będzie sobie stała i patrzyła. Ale nie sama choinka, ani jej ubieranie, ani prezenty, ani nawet te cukierki, nie były tyle warte, co sama WYPRAWA PO CHOINKĘ. Bo słowo wyprawa dla małego dziecko brzmi niezwykle ważnie. Co najmniej jak delegacja dla dorosłego. Bo kiedyś po choinkę chodziło się do lasu, nawet kilka kilometrów, a po tę choinkę szło się z tatą i długo się ją wybierało wśród reszty drzewek. I gdy się po n

STOP na drodze

      Z początkiem tygodnia zdawało się Mrs. Gorzkiej, że się rozpasała... I tak jej to słowo spasowało, że je tak sobie powtarzała wciąż. Rozpasała się, nie rozpasła, ale właśnie rozpasała. Jak się ktoś rozpasł, to trzeba mu ukrócić, ale tylko jedzenie i picie, ale jak się ktoś rozpasał to... no to trzeba na niego rózgę albo bicza.  Spojrzała Gorzka w definicję tego słowa, ale nie na wiele jej się zdała, no bo "wzmóc się nadmiernie" jakoś nie do końca oddawało jej tu to, co ona sobie umyśliła. Znalazła natomiast całą klikę słów podobnych, znaczy się tzw. synonimów, no i tutaj, to już się aż nadto rozmarzyła... No bo rozzuchwalić się, rozbuchać, rozkiełznać, rozbestwić, a nawet zdemoralizować się i w końcu zejść na złą drogę...  I tak z początkiem tygodnia Gorzka zeszła na złą drogę, aż tu chyba w  środę rano, albo nawet wtorek wieczorem, nabiła sobie wielkiego guza o czerwony znak STOPu, bo go po prostu nie zauważyła. Roztarła czoło i potulnie stanęła, a nawet się zatrz

Horoskop przedświąteczny, koniecznie przeczytaj!

     W pędzie przedświątecznych przygotowań, w których jak zwykle unosi się chmura cynamonowego pyłu ze świeżo wypieczonych, niezjadliwych pierniczków, ciężki zapach kiszonej kapusty (choć to może jeszcze za wcześnie), kruchy albo za rzadki lukier (również do pierniczków), bombki w motyle i sowy, świecące renifery, słodkie waniliowe świeczki i cały potężny wir koszenilowych posypek z rozsądnym dodatkiem błękitu brylantowego i bóg wie czego tam jeszcze...  W tym całym pędzie nie może zabraknąć chwili na zadumę, na przemyślenia, na krótką medytację, na literaturę przede wszystkim, więc Mrs. Gorzka podzieli się ze wszystkimi (bo tu nie ma wykluczonych) przedświątecznym horoskopem, który wczoraj wieczorem przy truskawkowym kadzidle czytała z nieba.  No więc kto tam jest w pierwszej kolejności? Wodnik. Marzenie o wielkiej karierze w katolickiej korporacji w końcu będzie miało szansę się ziścić! Twój talent do elokwentnych wywodów, niedługo zostanie dostrzeżony, jeżeli już nie

Baba z wozu koniom lżej...

       Tak, Mrs. Gorzka chciałaby, żeby jej wpis był nieco bardziej intelektualny, żeby coś wnosił, jakaś wiedzę merytoryczną. Patrzy więc na te swoje regały z książkami, grzebie w pamięci, ale jak na złość nic a nic rzeczywistość jej merytorycznego nie podsuwa, tzn. może i podsuwa, ale po co pisać kolejną podobną pracę, przecież tak na prawdę na nic odkrywczego jej nie stać. Wszystko już zostało napisane, namalowane, pokazane w każdy możliwy sposób. Chyba. Bo to się przecież jeszcze okaże.  Nowe książki nic nie wnoszą, prasa również. Teraz wchodzi postczłowiek. Nowy człowiek ściśle powiązany z medycyną, genetyką i... no właśnie z etyką. Co ma piernik do wiatraka? A pewnie bardzo dużo. Tylko czy etyka to problem człowieka, czy może już postczłowieka? Medycyna i genetyka pracują na konkretnym materiale, choćby to był widoczny tylko pod mikroskopem strzępek tkanki, etyka musi pogrzebać w czeluściach, zakamarkach, w czymś czego nie da się określić i zastosować do tego ramek. Chyba.

Szaro, buro i ponuro

        Szaro, buro i ponuro. I czarna, rozmiękła ziemia, i przez chwilę żółto-różowy wykwit na niebie, ale tylko przez chwilę. Potem znów szaro i buro, i biało trochę, i żółty płaszcz Gorzkiej też stał się buro-żółty-szary i ubrał się zadowolony w wilgoć, mgły i resztki deszczu ze śniegiem. Trzeba było go zdjąć i powiesić. Wisi więc przy kaloryferze i powoli znów rozkwita tą swoją żółcią i robi się z niego coraz większa i coraz bardziej widoczna nabierająca konturów plama w szaro-burym korytarzu. Jeszcze trochę trzeba poczekać, a wszystko zabłyśnie tysiącem barw. Poczekajmy do wieczora, do nocy i wtedy będziemy się grzać. Myśli sobie Gorzka, że rozgrzeje ją nieco ten ciąg białych i żółtych reflektorów w rozmytym powietrzu, a może ta cała lawina kolorowych światełek i nowych zapachów...  Dziś 1 grudnia, listopad minął, obiecała sobie, że koniec z nostalgią, że sayonara miało już być przecież dawno. Ale może to dobry czas na takie uczucia. Skoro jest to potrzebne naturze, to i mo