Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2018

"Lato przed zmierzchem" Doris Lessing

           Wybitna pisarka, świetna książka, pewnie ilu czytelników tyle też i  recenzji. Z krótkiej notki biograficznej w książce spogląda na mnie siwa babuleńka. Dosłownie. Siwe włosy związane lub spięte z tyłu, pomarszczona twarz, cała fotografia w czerniach i szarościach, ale uśmiech rodem z "Mona Lisy" i nieobecne oczy utkwione gdzieś tam ponad wszystkim. Ot taka babcia, jaką spotykamy na ławeczce w parku, która odchowała już wnuki, a pewnie nawet i prawnuki, i która już nie patrzy na przechodzących ludzi, a jej myśli są zatopione w czymś innym, co nas jeszcze nie dotyczy, ale co nas spotka we właściwym czasie. Część ludzi pewnie odrzuciłoby książkę z taką nieciekawą wizualnie autorką, niestety ja wpadłam w zastawione przez nią sidła, uwiodła mnie tym wzrokiem, który przypominał wzrok mojej prababci, która właśnie tak sobie bardzo dawno temu siadywała na ławeczce i gdzieś tam patrzyła.     "Lato przed zmierzchem"jest  jej pierwszą książką, którą przeczyta

Telefon z bielizną w tle

         Mrs. Gorzka spojrzała na zegarek. Jeszcze trochę czasu ma. Zaraz, zaraz, przecież Gorzka nie ma zegarka. No tak, Gorzka spojrzała w telefon. Jeszcze nieco czasu ma. Może zdąży.  Telefon to jedna z bardzo wielu rzeczy, które Gorzka wymienia, gdy się rozpadną i przestają spełniać należycie swoje funkcje. Bo są jeszcze rzeczy, których nie wymienia nawet wtedy, gdy się rozpadną, bo okazuje się, że można bez nich funkcjonować i  to całkiem nieźle. Każdy więc zapewne wie, co to takiego złośliwość rzeczy martwych. To jest okrutne działanie w afekcie. Okrutne, bo uderza w osobę myślącą i czującą, a cios zadaje nieżywy, bezmyślny przedmiot. Przedmiot czasem traktowany lepiej niż człowiek.  Znajomy Gorzkiej ze swoim telefonem chodzi spać, zmienia mu ubranka, myje, nawilża, pielęgnuje jak się da. Więc gdy Gorzka popatrzyła na swój po macoszemu traktowany telefon, to wszystko zrozumiała. Zemścił się. Wbił jej szpilę z satysfakcją. Wypluł, wyrzucił gdzieś cały, ponaddwudziestoletn

Roland Topor "Portret Suzanne"

Do moich aktualnych nastrojów  dołączyła mała, cienka i bardzo niepozorna książeczka Rolanda Topora "Portret Suzanne". Nie znam innych utworów tego autora, ale z tego, co kojarzę, to koleżka Romana Polańskiego i tutaj każdy chyba zna film "Lokator", który powstał właśnie na kanwie powieści tego autora. Film zresztą bardzo osobliwy w uwielbianej przeze mnie tonacji to i książka pewnie niczego sobie. Jednak "Chimerycznego lokatora" Rolanda Topora jeszcze nie miałam w ręku, a dostałam za to wspomniany wcześniej "Portret Suzanne". Jest to moje drugie podejście do tej cieniutkiej, bo liczącej zaledwie 70 stron, książeczki. Drugie, bo pomyślałam, że po długiej przerwie, coś innego wyczytam, coś innego odkryję. Czasem może warto wracać do książki...?  Nie wiem, czy odkryłam coś innego, inną myśl przewodnią, na pewno odnalazłam więcej, ale jak dla mnie to po prostu książka o miłości własnej. O miłości tak silnej, że przysłania wszystko

Spowiedź

      Jeżeli ktoś uważa, że ten wpis może obrazić jego uczucia, niech nie czyta.            Dzisiaj Gorzka obudziła się zlana potem, dosłownie, a to jej się raczej nie zdarza, i to tuż przed budzikiem. Ciemno jeszcze było, gdy siadła na łóżku i próbowała sobie przypomnieć, co jej się przyśniło. Wcale nie musiała się wysilać. Wszystko pamiętała dokładnie. Podniosła się więc dość raźno z łóżka z pewnym postanowieniem. No skoro tak się zaczął dzień...  Piątek to dla katolików dzień spowiedzi, szczególnie pierwszy piątek. Mrs. Gorzka umyła włosy i nałożyła na nie odżywkę, dzisiaj jej się chciało. Spojrzała w lustro i ujrzała młodą kobietę z okropnymi sińcami pod oczami, ale to nic nie szkodzi, bo i tak zakłada okulary, a zza nich widać co najwyżej tylko nieokreślonego koloru oczy. Cóż ona dzisiaj na siebie założy? Na pewno usta pomaluje na różowo, grzecznie rozpuści włosy, naciągnie wygrzebane spod łóżka granatowe rajstopy, wbije się w wąską, czarną spódnicę, a góra? Góra będzi

Kocia wizyta kolędowa

      Małe kocię leżało w worku i nie oddychało. Małe, czarne, zimne i sponiewierane kocię z białą krawatką. Futerko było szorstkie, krótkie, zakurzone, łapki cienkie i wiotkie, oczy zamknięte. To było kocię stracone. Gorzka  zabrała  je w  tym  worku  do   domu  i położyła w kącie, całkiem zapomniała.      A w domu jest ciepło i może po kilku godzinach worek zaczął się poruszać. Gorzka zajrzała, a tu kocię ożyło. Podniosło się na łapach i zaczęło chodzić. Stała się rzecz niemożliwa: kocię zmartwychwstało. Być może Mrs. Gorzka źle postawiła wcześniejszą diagnozę, być może kocię tylko udawało, być może, że po prostu wcale kocięciu się dobrze nie przyjrzała.  Kocię nie umiało jeść, nie nauczono go tej podstawowej funkcji życiowej, ale o dziwo, czy to  z ciepła, czy po prostu atawistycznej chęci życia, zaczęło powoli dziamać i połykać Gorzkiej z ręki.  Po pierwszym marnym posiłku czarne kocię siadło i wyprężyło dumnie białą koloratkę na szyi. Właśnie koloratkę, bo na krawat to

Dzieweczka z "Ringu"

     Wczoraj Gorzka miała  głowę pełną pomysłów, dziś Gorzka ma pustkę. Pustkę przez wielkie P...  Do głowy wciąż przychodzą jej tylko bagna. A przecież bagno to bardzo specyficzny mikroklimat. Zlokalizowane zwykle przy wielkich zbiornikach wodnych są ostoją wielu, czasem rzadko spotykanych gatunków roślin i zwierząt, które znajdują tu idealne miejsce dla swojej egzystencji. Gorzka w dzieciństwie chciała zostać ornitologiem lub... hmmm to może przy innej okazji. Teraz interesuje ją światło na bagnach, bo ma ono swój specyficzny charakter.  Zawsze nieco rozproszone, ale jak się na czymś zatrzyma, to świeci bardzo intensywnie. I zawsze jest tam delikatniejsze, bo rozbite przez masę patyków, gałązek, liści, traw i kto wie, czego tam jeszcze. Przed zmrokiem, gdy jeszcze na niebie resztka światła, to tu to tam, pojawiają się intensywnie świecące złote plamy, które wyglądają jak kociołki z  monetami lub potłuczone kawałki wielkiego lustra. Byli i tacy, co się na to nabrali! (Ale o tym te