Małe kocię leżało w worku i nie oddychało. Małe, czarne, zimne i sponiewierane kocię z białą krawatką. Futerko było szorstkie, krótkie, zakurzone, łapki cienkie i wiotkie, oczy zamknięte. To było kocię stracone. Gorzka zabrała je w tym worku do domu
i położyła w kącie, całkiem zapomniała.
A w domu jest ciepło i może po kilku godzinach worek zaczął się poruszać. Gorzka zajrzała, a tu kocię ożyło. Podniosło się na łapach i zaczęło chodzić. Stała się rzecz niemożliwa: kocię zmartwychwstało. Być może Mrs. Gorzka źle postawiła wcześniejszą diagnozę, być może kocię tylko udawało, być może, że po prostu wcale kocięciu się dobrze nie przyjrzała.
Kocię nie umiało jeść, nie nauczono go tej podstawowej funkcji życiowej, ale o dziwo, czy to z ciepła, czy po prostu atawistycznej chęci życia, zaczęło powoli dziamać i połykać Gorzkiej z ręki.
Po pierwszym marnym posiłku czarne kocię siadło i wyprężyło dumnie białą koloratkę na szyi. Właśnie koloratkę, bo na krawat to nieco przykrótkie było i tym sposobem zmartwychwstały kot otrzymał dumne imię Książę. Ku pamięci wszystkich dostojnie tytułowanych właśnie "książe proboszczu" (zamiast księże) panów w sukienkach. Ile kot ma wspólnego z księdzem? A no pewnie tyle, że albo się je kocha albo nienawidzi i nikt jak kot i ksiądz nie wywołuje tak skrajnych emocji.
I jeszcze to, że przylazł właśnie na początku roku, choć nikt go nie prosił.
Wprosiło się więc kocię i zostało. Skoro taki cud się w życiu Gorzkiej wydarzył, to już ona mogła tylko co najwyżej czoło pochylić.
Cudowny jest :) Też taki cud mieliśmy u nas :) Ten cud już osiem lat trwa :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńByć jak kot.To by wiele uprościło.
OdpowiedzUsuń