Przejdź do głównej zawartości

"Lato przed zmierzchem" Doris Lessing

           Wybitna pisarka, świetna książka, pewnie ilu czytelników tyle też i  recenzji. Z krótkiej notki biograficznej w książce spogląda na mnie siwa babuleńka. Dosłownie. Siwe włosy związane lub spięte z tyłu, pomarszczona twarz, cała fotografia w czerniach i szarościach, ale uśmiech rodem z "Mona Lisy" i nieobecne oczy utkwione gdzieś tam ponad wszystkim. Ot taka babcia, jaką spotykamy na ławeczce w parku, która odchowała już wnuki, a pewnie nawet i prawnuki, i która już nie patrzy na przechodzących ludzi, a jej myśli są zatopione w czymś innym, co nas jeszcze nie dotyczy, ale co nas spotka we właściwym czasie. Część ludzi pewnie odrzuciłoby książkę z taką nieciekawą wizualnie autorką, niestety ja wpadłam w zastawione przez nią sidła, uwiodła mnie tym wzrokiem, który przypominał wzrok mojej prababci, która właśnie tak sobie bardzo dawno temu siadywała na ławeczce i gdzieś tam patrzyła.
    "Lato przed zmierzchem"jest  jej pierwszą książką, którą przeczytałam. Spodobał mi się tytuł i kobiece nogi w pantoflach na okładce. I światło, które padało na te nogi, bo to było takie letnie, wieczorne ciepłe i delikatne światło. A nogi i reszta ciała ubrane w uniform, który nijak nie pasował do tego ciepła. Wąska, granatowa spódnica i zapięty żakiet spod którego wystaje nieco nieciekawej, niebieskiej bluzki, rajstopy najpewniej i buty na niskim obcasie. Nie widzimy twarzy, ale każdy ją sobie dorobi pewnie tak samo: dość ciasno spięte włosy nieokreślonego koloru, okulary i pewnie zero makijażu. Ot taka nieciekawa służbistka, która wszystko ma zapięte na ostatni guzik i nic już więcej od życia nie chce. Nie dawała mi spokoju ta smuga światła na dole, więc książkę zabrałam z biblioteki. 
I to co szare, nieciekawe, jednostajne kończy się wraz z okładką książki. Główna bohaterka to piękna kobieta, wykształcona, bogata, oczytana, dobrze ubrana, spełniona matka i żona. Ale piękne rude włosy, to zasługa doskonałych fryzjerów, którzy co jakiś czas dbają, by nie było widać siwych odrostów, a  dobrobyt w którym żyje, to zasługa męża, świetnego i uznanego lekarza. Kate ma dzieci już prawie dorosłe, a sama 45 lat. Nienaganną sylwetkę, którą ubiera w piękne sukienki. Prowadzi dom, w którym wszystko jest dokładnie zaplanowane, wszystko ma swoje miejsce. I co dalej? Kobieta nie jest znudzona swoim życiem tylko może trochę zmęczona tym całym uniformem, który narzuciło jej życie, związek i ówczesny porządek świata. Na chwilę przypadek, a może szczęśliwe lub nie zrządzenie losu, wyrzuca ją na inne tory, by... no właśnie co? Pomyśleć nad swoim dotychczasowym życiem, uświadomić sobie, że za chwilę stanie się nikomu niepotrzebną marionetką, że minęła jej połowa życia, a ona wcale tego nie zauważyła? Że jej życie mogło wyglądać zupełnie inaczej? Na chwilę podejmuje pracę, a za zarobione pieniądze wyjeżdża. Szybko znajduje się i kochanek, który potem staje się tylko ciężarem i kolejnym dzieckiem, które wymaga nieustannej opieki. Kate porzuca go więc i wraca do... prawie do swojego domu. Pozostało jej jeszcze nieco wolnego czasu zanim wrócą dzieci i mąż, zamieszkuje więc nie w swoim domu, ale całkiem niedaleko wynajmuje mieszkanie ze studentami. Tam młoda Maureen jest być może jak sama Kate w młodości, być może stoi przed podobnymi wyborami...
W czasie tej wędrówki Kate zmienia się wizualnie. Nie chodzi do fryzjera, więc na głowie świeci szeroki pas siwych włosów, chudnie i wszystkie śliczne sukienki wiszą na niej jak worki. Sama określa siebie jako "półtora nieszczęścia". Z chwilą kiedy jednak przychodzi czas powrotu do domu, pakuje walizkę i odchodzi. Wraca znów do swojego świata, który składa się z męża, dzieci, fryzjerów i sukienek. 
Co bohaterce dało takie trzymiesięczne sponiewieranie się? A no nie wiadomo. Nie znajdzie się tu żadnych odpowiedzi. Jaką drogę sobie wybierzesz, to tak pójdziesz, na co się odważysz, tyle będziesz mieć. Nikt ci nie da wskazówek. Twoje życie w twoich rękach. Wracanie do przeszłości też na niewiele się zdaje. A okazuje się też, że czasem to natura za nas decyduje i nie bardzo mamy na to wpływ. Nieważne jaki będziemy mieć bagaż doświadczeń, w życiu i tak wszyscy stoimy przed podobnymi wyborami. A nas samych jest tyle w nas, ile sami sobie na to pozwolimy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha ...

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog...

W chowanego

Zabawa w chowanego była zawsze najlepsza. Na babcinym podwórku było pełno szop, komórek, strychów, była i piwnica, i najróżniejsze naprawdę niezwykłe zakamarki, w których łatwo było się ukryć, ale potem wychodził z nich człowiek z toną pajęczyn na głowie, umorusaną buzią i rękoma, o ubraniu nawet nie wspominając. Taka zabawa była jednak najlepsza. Nieważne były pasy na goły tyłek, zapominało się o nich szybko, ale nigdy nie zapominało się podniecającego uczucia, które aż wierciło w brzuchu, gdy ktoś przechodził koło twojej kryjówki i nie potrafił cię znaleźć. Albo uczucie, gdy myślisz, że nikt cię nie widzi, a nagle czujesz czyjś dotyk na swoich plecach. A potem złość, ale i szczery śmiech. A najprzyjemniej było, gdy w zabawie brały udział właśnie te, a nie inne osoby.   Zabawa w chowanego trwa nadal. Kto się da odnaleźć, kto uchyli rąbka tajemnicy? Jak zabawa w butelkę - na kogo wypadnie - ten zdradza szczegół ze swojego życia, o którym oczywiście nikt nie wie. Chowamy się...