- Teraz to jest kość z kości moich i ciało z ciała mojego!" (KR 2, 21-23)
To była ostatnia rzecz, jaką stworzył Jahwe-Bóg. I potem dopiero wszystko się zaczęło.
Mrs. Gorzka wzięła Biblię do ręki i zaczęła czytać. I zatrzymała się na tym fragmencie. Fragmencie, który kolejny raz nie pozwolił jej czytać dalej, bo odczuła go tak bardzo mocno fizycznie, że musiała się zatrzymać. Bo Gorzka też powstała z czyjego żebra...
Mrs. Gorzka uwielbia anatomię, te wszystkie tkanki, mitochondria, wodniczki, cytoplazmy i całą fotosyntezę, która musi mieć światło przecież, żeby zaistnieć. Wszystko dzielimy na atomy i komórki, ale nic nie zmieni faktu, że i tak stanowimy pewną całość. Całość, która się dzieli, ale i tak trzyma się na rozciągliwych, prawie niewidocznych niciach niemożliwych do zerwania. Nierozerwalnych. Gorzka czuje tę nić i nie umie jej zerwać. Gorzka zaczyna odczuwać fizyczny ból i czuje się jak maleńki obolały strzępek na samym marnym końcu. Na końcu, który nie jest przecież żadnym końcem, a jest dopiero początkiem. I Mrs. Gorzka nie może nic zrobić, choćby nawet chciała. Jest jak postać w wielkim teatrze, albo kukiełka w mini, której nikt nie porusza, ale wystawia na różne bodźce i tylko patrzy, jak się zachowa. Albo jak ta komórka, w której mogą zachodzić najróżniejsze mutacje. Po raz pierwszy biologia zawiodła Gorzką, bo Gorzka nie umie wyjaśnić, Gorzka rozkłada ręce, Gorzka nie wie, dlaczego tak się dzieje. Gorzka jest poza pierwiastkiem cielesnym, Gorzka jest w czymś, czego nie pojmuje, Gorzka nie potrafi kontrolować siebie.
Ktoś sobie za mocno przykręcał śrubę i albo się rozbije, albo przeżyje. A tu Boże Narodzenie...
Komentarze
Prześlij komentarz