Przejdź do głównej zawartości

Zły duch - żeby dzieci grzecznie szły spać

Gdy wieczory stawały się coraz krótsze, łapało się prababcię za fartuch i prosiło, żeby opowiadała. Niechętnie jednak babcia sięgała głęboko w pamięć, bo dość oszczędna była w mówieniu, ale czasem zdarzało się, a może jej też się nudziło i chciała się nieco wyrwać ze swojego świata, który zajmował ją bardziej niż sprawy doczesne i codzienne, więc wtedy wołała swoją córkę. A babcia miała tych opowieści więcej w zanadrzu, bo częściej bywała wśród ludzi, a tam zawsze aż huczało jak nie od plotek to od niesamowitych i strasznych opowieści. I teraz też widać miała ochotę postraszyć dzieci, żeby już głowy grzecznie schowały pod pierzyny i spać poszły, więc opowiedziała o dziadku, którego zły duch wystraszył.

Droga znajdowała się w samym środku wsi, więc codziennie przemierzało ją dziesiątki ludzkich stóp. Znajdowała się jednak w środku lasu, który tak jakoś dzielił wieś przez kilkadziesiąt metrów. Po zmroku nikt tam nie lubił chodzić, ale ominąć tego miejsca nie można był w żaden sposób, tylko trzeba było po prostu ten czarny odcinek najlepiej jak najszybciej i nie rozglądając się na boki przemierzyć. I jednego późnego wieczoru dziadek też musiał go minąć, aby dostać się do swojego domu. To było w ogóle takie miejsce, gdzie zawsze dostawało się gęsiej skórki na plecach. Zapewne była to zasługa tego, że na tym odcinku nie było ani jednej lampy i z ciepłej, pomarańczowej poświaty wchodziło się wprost w zimą i ciemną czeluść, która kończyła się dopiero po kilkudziesięciu metrach, więc każdy kto się w nią zanurzył, wzrok zatrzymywał na drugim końcu tego odcinka, który z daleka wołał znów ciepłą poświatą i dymem z kominów. I szło się z zaciśniętymi zębami i ciarkami na plecach. I jednego razu, gdy dziadek znalazł się gdzieś w połowie drogi, to zastąpił mu ją duży cień, który przypominał ludzką postać. Dziadek oczywiście chciał zjawę ominąć, ale jak tylko zrobił krok w bok, to on robiła to samo. Mocował się tak nie wiadomo jak długo, bo w takich sytuacjach, to czasu nie sposób racjonalnie policzyć. Spocił się, zdyszał i naprawdę myślał, że już po nim, że nijak do przodu się nie posunie. Do tego jego nogi zrobiły się ciężkie jak z ołowiu i jak chciał zerwać się do przodu, to nie mógł tego uczynić. Natomiast gdy podniósł głowę do góry, to ujrzał tylko dwoje świecących oczu i wielkie, czarne ramiona, które zaczęły się do niego coraz bardziej przybliżać. Tak to dziadek myślał, że już po nim, zjawa nie chciała go puścić, a on nie mógł kroku do przodu zrobić. Z myślą, że to już jego ostatnie minuty życia, zaczął odmawiać zdrowaśki, a wtedy stopniowo jego nogi stawały się coraz lżejsze, a postać malała, jaśniała i świecące oczy zaczęły blednąć. Dopiero wtedy mógł zrobić mały krok do przodu, a z każdą zdrowaśką powoli przesuwał się coraz bliżej ku oświetlonej części wsi. Biec mógł dopiero wtedy, gdy wynurzył się całkiem z cienia. Ostatni odcinek drogi do domu przebył z prędkością światła, a gdy pojawiał się blady w domu, to babcia prawie go nie poznała - to podobno wtedy przybyło mu sporo siwych włosów.

Choć historia w gruncie rzeczy krótka, to dziadkowi wydawało się, że spędził w tym lesie co najmniej z godzinę, a dzieciom wystarczyła, żeby szybko zachciało im się spać - nakrywało się wtedy nawet głowę pierzyną, żeby nic nie było widać i słychać, bo tam za łóżkiem lub szafą na pewno czaiła się czarna postać, która tylko czekała, żeby zaświecić upiornymi oczami. Tak to dzieci na wpół uduszone zasypiały grzecznie, a rano budziły się o poranku, gdy prababcia rozpalała w piecu i po całym domu rozchodziło się przyjemne ciepło i pachniało niesamowicie słodką herbatą parzoną w czajniczku.  













Komentarze

  1. Hahaha...do dziś pamiętam te opowieści snute zimowymi wieczorami, gdzie wraz z babcią chodziłam na schadzki starszyzny, które odbywały się w jednym z domów na wsi. My, dzieciaki bawiliśmy się koło pieca-kozy, rozgrzanego niemal do czerwoności, ale uszy, jak radary wystawione były, aby coś podsłuchać. Bo to bardzo ciekawe było :) U nas górnicy pracujący w kopalni dojeżdżali do pracy koleją, ale do stacji wiodła polna droga (całkowite bezludzie wśród pól, łąk i zagajników). Gdy wracali z szychty, często z ostatniej zmiany, trzeba było pokonać te około 5km do domu samotnie. No i dalej tak samo- cień albo światło pojawiało się nie wiadomo skąd i "prowadziło". A na plecach ciarki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Budujesz Gorzka genialnie akcję. Czyta się z zapartym tchem i duszą na ramieniu, jakby się tam było, w tym lesie, co te kilka metrów drogi nie z tego świata. Też pamiętam babcine bajanie w długie jesienno-zimowe noce przy skubaniu wspólnym pierza gęsiego, kaczego, gdzie schodziło się kilka zaprzyjaźnionych sąsiadek. Co roku panie zasiadały do tych opowieści przy pierzu. Piękne zdjęcia. Moc uścisków i pięknej jesieni <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha ...

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog...

W chowanego

Zabawa w chowanego była zawsze najlepsza. Na babcinym podwórku było pełno szop, komórek, strychów, była i piwnica, i najróżniejsze naprawdę niezwykłe zakamarki, w których łatwo było się ukryć, ale potem wychodził z nich człowiek z toną pajęczyn na głowie, umorusaną buzią i rękoma, o ubraniu nawet nie wspominając. Taka zabawa była jednak najlepsza. Nieważne były pasy na goły tyłek, zapominało się o nich szybko, ale nigdy nie zapominało się podniecającego uczucia, które aż wierciło w brzuchu, gdy ktoś przechodził koło twojej kryjówki i nie potrafił cię znaleźć. Albo uczucie, gdy myślisz, że nikt cię nie widzi, a nagle czujesz czyjś dotyk na swoich plecach. A potem złość, ale i szczery śmiech. A najprzyjemniej było, gdy w zabawie brały udział właśnie te, a nie inne osoby.   Zabawa w chowanego trwa nadal. Kto się da odnaleźć, kto uchyli rąbka tajemnicy? Jak zabawa w butelkę - na kogo wypadnie - ten zdradza szczegół ze swojego życia, o którym oczywiście nikt nie wie. Chowamy się...