I zawsze przecież pozostaje Chorwacja, można znów tam jechać i się naładować. I lasy są te same, te same drogi i ścieżki. I książki są, ale wciąż inne i kawa w tym samym miejscu, co zwykle. A nawet jeśli już nie tu, to przecież można gdzieś indziej i coś nowego znów odkryć. I można kupić nowy aparat, a stary potłuczony po prostu wyrzucić i nowy rower, bo stary już się nie nadaje. I ile jeszcze psów porzuconych polubić i wciąż prać te same koce z kociej sierści i słuchać znów tej samej płyty. Ile jeszcze można, jeśli tylko się zechce. Jeśli tylko się zechce. Gorzka chciałaby być jak dziecko. I nie może się na nie napatrzeć. W sklepach, domach, ulicach i gdzie się tylko da, panoszą się wszędzie i wciąż tylko chcą. Chcą loda, pizzę, zabawkę, książkę, film w kinie, telefon, wejść w dziurę, krzyczeć, upaćkać się, skakać, wiercić się, przytulać... Wszystko chcą. I Gorzka chciałaby choć odrobinę tej ich chęci nieustającej nabyć. Żeby móc wejść do sklepu i czegoś zapragnąć, żeby skusić się z wielką ochotą na ciastko albo nową książkę. Po prostu chcieć. A ona tylko biadoli, że nie chce, że nie może, że nie potrzebuje, tak jakby czekała, aż ją wsadzą w trumnę i już będzie po wszystkim. Oj jaka ona nudna. Nic się jej nie chce zaczynać, bo już za mało czasu i siły już nie ma. I posprzątała już prawie wszystko po sobie, jeszcze tylko kilka drobiazgów zostało i jedna większa rzecz. I wtedy sobie siądzie wygodnie i będzie czekać nie wiadomo na co. A tu znów ten sam ranek nastanie, ten sam zachód słońca w tym samym oknie, ten sam księżyc i te same dwa łabędzie na starorzeczu. Po co więc w ogóle siadać i czekać? Najlepiej w ogóle nie siadać tylko wciąż biegać, a potem paść na ryj i zasnąć i potem znów wstać i biegać i znów paść na ryj i tak bez końca. Zaraz, ale przecież koniec jest przewidziany dla każdego. To jedyna pewna rzecz, więc po cholerę na nią czekać, skoro sama przyjdzie. Nie lepiej czekać na coś milszego, np. na nowe buty, tylko że one same nie przyjdą.
Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog
Komentarze
Prześlij komentarz