Przejdź do głównej zawartości

Chcesz cukierka, idź do gierka

Wino domowej roboty ma dziwny smak. Nie ma natomiast prawie wcale koloru. Właściwie nie wiadomo, z czego jest zrobione, nie da się tego stwierdzić badając je językiem, przelewając między zębami, nic Gorzkiej ten smak nie mówi. Może trochę przypomina cukierki z dzieciństwa w kształcie pyzatych rogalików w sreberku z fioletowymi ciapkami, które zawsze zjadała inaczej niż resztę. Trzeba było najpierw otworzyć od tyłu rogalik i zdjąć tę deserową czekoladę w całości, a pod spodem była brązowa masa ze strzępkami jakiegoś owocu, która smakowała dziwnie ostro i słodko. Ten ostry smak to oczywiście zasługa spirytusu i tak mała Gorzka wygrzebywała paluszkiem ten ulepek i oblizywała go, a w ustach im dłużej był, tym bardziej stawał się zagadkowy i różne inne skojarzenia przywoływał. Nigdy się nie dowiedziała, co to za owoc dominuje w tym słodyczu, a egzotyczna nazwa nic jej zupełnie nie mówiła. Malaga. To mogło być wszystko. Gdy wylizała cały słodki środek, pozostawała czekoladowa trumienka, na którą można było założyć z powrotem wieko, domknąć i zapakować w sreberko, którego specjalnie nie niszczyła, tylko zdejmowała bardzo delikatnie. I voila, oto mamy całego cukierka, którego można włożyć na powrót do torebki, a jakiś miłośnik gorzkiej czekolady, może się nim delektować. Potem brała następnego i robiła z nim to samo. Zdejmowała mu czekoladowe ubranko, wylizywała środek i składała na powrót. Różnie się to nazywało: futeralik, walizeczka, trumienka, muszelka,  ubranko, pudełeczko - w zależności od okoliczności, co jej akurat przyszło do głowy. Dopiero gdy była starsza, zauważyła, że tę czekoladę też da się zjeść i smakuje całkiem dobrze, ale trzeba gryźć wszystko razem, wtedy smaki robią się całkiem ciekawe, jakoś tak się dopełniają i co najważniejsze, nie pozostaje po tej przyjemności zbędne czekoladowe puste w środku, oszukane pudełeczko. Najbardziej brakowało jej jednak w takim zjadaniu tego gmerania paluszkiem i oblizywania go i ssania, z wielkim żalem, ale jednak, zrezygnowała z tej słodkiej przyjemności. Potem to już jadła tego cukierka zupełnie jak dorośli, choć przecież wcale jeszcze nie była. I jakoś przestały jej tak smakować.
No i takie jest to dzisiejsze wino. Teraz wie, że w maladze były rodzynki, których naprawdę nie znosi, szczególnie w makowcu i serniku, więc gdy się dowiedziała, że to one, nie mogła w to uwierzyć, że tak ją oszukano.  Przebaczyła im z czasem, tym pomarszczonym kulkom i zdarzało jej się je zjadać takie całkiem suche, bez dodatków. Trochę za słodkie jednak były, ale zachwyciła ją ich konsystencja. Lubiła tak w palcach ugniatać tę kulkę, która pod wpływem dotyku robiła się coraz bardziej elastyczna i ciepła, a potem ją taką wygrzaną zjadała. I wtedy jej rodzynka nawet smakowała.
Pije więc to wino domowej roboty, które nie wiadomo kto zrobił i czuje znów, jakby miała w buzi tego cukierka. Tylko kolor jest do bani. Przypomina babciny kompot z jabłek. Zupełnie bez wyrazu.
Za to nogi zrobiły jej się miękkie, choć pije dopiero drugi kieliszek. Jakiś dziwny słodki ból zaczął się od karku i zaczyna schodzić coraz niżej, że najlepiej będzie, gdy pójdzie się po prostu położyć w silne ramiona Morfeusza. 





Komentarze

  1. Malagę bardzo lubiłam, ale rozśmieszyły mnie te Twoje dziecięce rytuały związane z jej jedzeniem. To otwieranie, zamykanie, powrotne pakowanie :) :) :) Chyba by mi sie nie chciałao brudzić paluszków. Ja od zawsze estetką byłam. Ścierkę do podłogi w paznokcie chwytałam :) :) I niosłam z wykrzywioną miną :) :) :) Dziś staram sie obchodzić wszelakie słodycze szerokim łukiem, jeśli się tylko da, ale dobrym winkiem nie pogardzę. Miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj też tak ścierkę w dzieciństwie nosiłam, chyba większość dzieci tak ma :) Dorastałam w czasach, gdy cukierki był na kartki, a że byłam jedynaczką, to zawsze było ich mało, więc gdy po 1989 roku pojawiły się inne cukierki to i się je odpowiednio zjadało. Teraz to zjadam tylko te imieninowe, gdy mnie poczęstują. Dziękuję za komentarz i również życzę miłego weekendu!

      Usuń
  2. Od wina lubię winogrona wszamać nie wiem czy ja to wina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jadłam takie nadziewane cukierki i czekoladę, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło rozbieranie ich na części. Od razu jadłam wszystko. Dziś też bym zjadała, zwłaszcza po tym bogatym w smaki opisie Gorzkiej. Gorzka, proszę, nie wiedź mnie na pokuszenie. Już tyle razy obiecywałam sobie, że ze słodyczami skończę i co? Na razie nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście, że to nie grzech ciężki, a tylko drobna przyjemność :)

      Usuń
  4. Gorzka, ja też robiłam trumny z papierka i sama się nabierałam na zawartość. Wylizywałam czekoladę, do dziś tak mam, ale robię to w ukryciu, bo mnie w końcu zamkną w psychiatryku. Tak to w tym życiu jest, że z cukierków krótka droga do wina. U mnie króluje Egri Beri
    Ot skutki starości a mogłyśmy przy cukierkach i lizaniu paluszków pozostać, to nam się zachciało w dorosłość pobawić:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się raz złapałam na takiego cukierka, stwierdziłam, że to jakiś idiota zrobił :D Obyśmy tylko starymi pijaczynami nie zostały ;)

      Usuń
    2. Haha 😁😆tylko nie starymi😅💣
      Pijaczyna mi może zostać, zawsze to coś

      Usuń
  5. "Za to nogi zrobiły jej się miękkie, choć pije dopiero drugi kieliszek" - przy drugim kieluszku to raczej mają prawo się zrobić miękkie ;) Mi by też się zrobiły... Słodycze ,ja pamiętam blok taki słodki z dzieciństwa w nim to chyba był sam cukier, ale to smakowało! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym bloku to nie cukier był najgorszy, tylko utwardzony tłuszcz roślinny - też go bardzo lubiłam. Do dziś z sentymentem wspominam tak jak śmietankę do kawy w proszku, którą zjadałam całymi łyżkami, nawet nie chcę wiedzieć, jak dzisiaj te moje żyły wyglądają :)

      Usuń
  6. Ach te dziecięce pomysły wprowadzane niemalże błyskawicznie w życie :)
    Piękne zdjęcia. Co to za miejsce?

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna historia z tym cukierkiem i bardzo podoba mi się nazywanie go trumienką, po prostu mam ten obraz przed oczami :) Dzieci są bardzo kreatywne :)
    Ja akurat po drugim kieliszku jakiegokolwiek mocniejszego alkoholu byłabym cała miękka :D
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń
  8. No i ja na koniec :)) Późno, przyznaję, bo do słodyczy nie mogę się przyznać niestety. Dziś, bo dawniej - och... Ale na razie skupiłem się na określeniach, których użyłaś. Cudownie i piękne! Dzieciństwo jest kreatywne i manualnie i językowo. A że dziś słodycze są do kitu? Ano są. Czekolada z krową jest tak obrzydliwa, że zakazałem wymawiania nazwy przy mnie. Z czekoladą to nie ma nic wspólnego. Jeszcze gorsze są te przywiezione ze Stanów. Dramat! Sam cukier i tyle. Miałem okazję zjeść pączka tyle razy pokazywanego w filmach, jak to policjanci się nimi zajadają. Nasze pączki, to cudo, a nie te przesłodzone cegły. Zdecydowanie, nasze słodycze dawniej były lepsze. Ale tych dobrych, uznanych firm. Bo i były wyroby czekoladopodobne. Jak skończyły, wszyscy wiemy, choć moda na udawanie powraca tylko w innej postaci - cukier kukurydziany i syntetyczne smaki. Palce oblizywać, czemu nie, choć dla mnie dziś tylko czekolada gorzka. Mrugam okiem ;)) Pozdrawiam Cię i dziękuję za dobry, językowo i smakowo wpis :)))
    PS. przepraszam za opóźnienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwidoczniej coś ta malaga musiała w sobie mieć, że tak smakowo przypadł wpis do gustu. Ja tak naprawdę za słodyczami nie przepadam i mnie do nich nie ciągnie, ale masz rację, że dziś słodycze do kitu, a czekolada z krową to już w ogóle ;), dlatego wolę zdecydowanie jeśli już, to domowe wypieki. Półki w supermarketach ze słodyczami nawet nie wiem, gdzie się znajdują, bo nie są mi potrzebne, ale jeszcze z sentymentem wspominam "jarzębinki". Był to owoc jarzębiny w cukrze, do tej pory pamiętam ten smak lekko gorzki i kwaśny no i oczywiście słodki - takie bardzo ciekawe pomieszanie, ale pewnie dlatego z sentymentem, bo nic innego wtedy w sklepach nie było. Ot takie jeszcze wspomnienie. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)))

      Usuń
  9. Winko lubię , malage już trochę mniej bo mnie mdli od czekolady ostatnio . Jako dziewczynka też wygrzebywałam nadzienie z czekoladki bo było najsmaczniejsze. Strasznie lubiłam słodycze, chociaż umiałam się bez nich obejść. Moja siostra była niewolnikiem słodyczy. Świetny wpis Gorzka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nawet mi do głowy nie przyszło, że tak mi tu wszyscy będą swoje słodkie grzeszki wyznawać. Podoba mi się to :) Dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń
  10. Mam tak do tej pory, że nadziewane słodycze lubię rozdzielać na części i zjadać je osobno xD
    Super zdjęcia i piękne miejsce :D Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się więc, że nie jest to wcale tak osobliwe :D Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  11. Jak cudnie opisane 😍 Osobiście nie jestem fanką ani rodzynek, ani tych cukierków mogę nawet z przekonaniem stwierdzić, że ich nie lubię. Za czekoladą też średnio przepadam, za to z domowym winkiem mam zupełnie inne doświadczenia. Zawsze jest słodkie i ciężkie jak syropek i wyraźnie czuć smak wiśni ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, domowe wina są słodkie i ciężkie, to natomiast nie wiem z czego było zrobione, a miało tylko delikatnie różowy kolor. Najgorzej upić się czymś takim, nie polecam ;)

      Usuń
  12. Pięknie, wspaniale, cudownie. Działka dobrej czystej kokainy-dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  13. Według mnie rodzynki są po prostu niejadalne, a już szczególnie w serniku, błe :-D Rytuały z dzieciństwa, u mnie było jedzenie ptasiego mleczka - najpierw czekolada, a na deser pyszna pianka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za te słowa - rodzynki są po prostu niejadalne- naprawdę nie wiem, czym się ludzie zachwycają, a może po prostu wstydzą się przyznać, że im nie smakują, zresztą jak i do wielu innych rzeczy. Pozdrawiam!

      Usuń
  14. Cudo tekst :) zdjęcia jak wycieczka w nieznane widziane Twoimi oczami :) Podniebieniem świat czekolady odmalowany. Ja mam słabość do ajerkoniaku i to tylko od wielkiego święta :) Z dala ode mnie trzeba trzymać "ptasie mleczko waniliowe" :( Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze ajerkoniak kojarzył mi się z czymś niezwykle pysznym, taki cudownie słodki ulepek i rzeczywiście, gdy go pierwszy raz spróbowałam, takim właśnie się okazał. Nie polecam jednak wypić go za dużo, a jedynie właśnie od wielkiego święta. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

A lubisz mnie? - Pogłaszcz mnie

Nikt tak pięknie nie mówił...   Czasami bardziej niż zwykle potrzebuje się głaskania. Nie będzie naukowych wywodów o tym, że do prawidłowego rozwoju niezbędny jest dotyk i zakładanie ręką włosów za ucho. Czasami ma się już po prostu tak dosyć zarówno razów, jak i obojętności, że chce się tylko, żeby ktoś Cię jak psa pogłaskał po grzbiecie, nic więcej nawet nie przychodzi do głowy. Ale jak nie ma ręki, to jest coś innego, co też choć w niewielkim stopniu okaże się namiastką dotyku. I tu przejdziemy do okropnych rzeczy. Brak dotyku ludzie, a i Mrs. Gorzka, wynagradzają sobie w bardzo różny, czasem nawet okropny sposób. Przede wszystkim materialnie. Rzecz, której się pragnie, też potrafi pogłaskać. Możemy przecież my ją pogłaskać. Nowy zegarek, nowa sukienka, długi sznur pereł lub nowe pokrowce na siedzenia w samochodzie mogą być bardzo miłe w dotyku, a już szczególnie gdy przyłożymy je do rozpalonego ciała. Przez chwilę, a czasem i dłuższą, sprawiają fizyczną przyjemność, która się objaw