Przejdź do głównej zawartości

W objęciach

Dzisiaj przez chwilę prószył śnieg. Dość duże płatki wirowały zabawnie i próbowały wleźć w otwarte okna i drzwi. Ociągający się kot, który z parapetu chciał wtargnąć do domu, przyciągnął za sobą całą śnieżną drogę mleczną, która rozpuściła się za podłodze pozostawiając mokre, o dziwo, wcale nie białe ciapki, ale zupełnie przezroczyste. Gdy Gorzka wyszła na dwór, płatki przykleiły jej się do twarzy i włosów, że starannie ułożona fryzura straciła wszelkie ślady jakiejkolwiek ludzkiej działalności. Właściwie nie ma się czym martwić, to przecież nic nowego, tak sobie pomyślała i zrobiło jej się wszystko jedno. Jednak mokry ślad po śniegu pozostawił po sobie wilgotne, przyjemne uczucie, które dawało cudowne ukojenie na wysuszonej od przebywania w suchym pomieszczeniu skórze. Zapragnęła wyjść w ten wir, żeby ją całą oblepił, wysmagał, żeby potem mogła przyjść zmarznięta do domu i rozkoszować się cudownym ciepłem, i żeby twarz była wilgotna i lekko zaróżowiona od tej zimowej zawieruchy.
Zupełnie inaczej smakuje wtedy filiżanka gorącej herbaty z miodem i cytryną. Przemarznięte dłonie grzeją się o jej ścianki, a para wydobywająca się ze środka osiada na twarzy, a najbardziej na ustach, które przyjmują ten jej dotyk, jak jakieś niezwykłe lekarstwo. Robią się wilgotne i ciepłe, jak od ludzkiego dotyku. Nawet nawilżone rzęsy przybierają formę większych i grubszych, że przeszkadzają w przymykaniu powieki. Z czasem wszystko robi się dziwnie ociężałe, ospałe, a całe ciało czuje, że koniecznie chce się położyć w łóżku, wyciągnąć skurczone z zimna tyle czasu ręce i nogi, a plecy wyprostować tak na sto procent, żeby poczuć, jakie są zmęczone od ciągłego napinania karku, który przytrzymuje cały dzień jakiś wyimaginowany ciężar. Przyjemne ciepło coraz szybciej rozchodzi się od samych koniuszków palców aż po czubek nosa. Wszystko robi się coraz bardziej miękkie, cieplejsze, lepiej ukrwione, że nawet najmniejszy spadający kłaczek kurzu Gorzka odbiera jak lekkie muśnięcie cżłowieczej dłoni, a ciepło bijące od kołder i koców jak czyjąś upragnioną obecność. A potem pozostaje  już tylko zasnąć  w objęciach Morfeusza jak w objęciach oczekiwanego kochanka.

Ranek szósta dziesięć zadzwonił jak zwykle tym okropnym sygnałem, który nawet jak próbuje go sobie przypomnieć w ciągu dnia, to nie może za chiny wywołać tego dźwięku w głowie, tak się ściśle zżył tylko z tą jedyną określoną porą - szóstą dziesięć rano. Ale on jest i odezwie się znowu. Trzeba wstać, obuć buty i skostniałym z zimna zabrać się za to, co trzeba. Gwałtowne przejście od sypialni do kuchni uświadamia Gorzkiej, że jest cieplej. Na korytarzach i w kuchni nie zakręca się kaloryferów, żeby, gdy ktoś w nocy idzie siku, nie zmarzł za bardzo. I jej też powoli robi się coraz cieplej, krew zaczyna szybciej krążyć, do mózgu zaczyna docierać, że jest dzień i zadania do wykonania i to całkiem sporo, nie można się więc położyć z powrotem do łóżka, bo tam jest zresztą okropnie zimno, a tu pachnie śniadaniem. Potem jeszcze tylko przed lustrem w łazience przykleja sobie ładny, zresztą szczery i całkiem życzliwy uśmiech na tych wymuskanych przez delikatne płatki śniegu ustach.


Komentarze

  1. Piękny i sugestywny opis Mrs. Gorzka :) Oddaje atmosferę, detale, temperaturę, emocje... Pobudza wyobraźnię. Zatem dobrego dnia! Z pysznym śniadaniem, kawą i radością wykonywania tych wszystkich zaplanowanych zajęć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dziękuję bardzo, przyda się na pewno i oczywiście tego samego życzę :))

      Usuń
  2. U mnie też przez chwilę padało. Ta chwila trwała jeden dzień. Już zresztą pod koniec dnia, zaczęło się topnienie, a resztę śniegu zabrał deszcz i wiatr. Dla mnie dobrze, bo za śniegiem nie przepadam. Pewnie dlatego, że zabiera mi drogi, którymi zwykle chodzę z Pociechą moją sunią. Muszę iść tymi powszechnie używanymi przez ludzi i przeżywać złość Pociechy na innych: ludzi i psy.
    Jednak śnieg w opowieści Mrs. Gorzkiej jest przyjemnym śniegiem, taką miękką przywołującą sen kołderką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy byłam dzieckiem uwielbiałam patrzeć na takie lekkie płatki jak puch, które wirują i spadają na ziemię tworząc mego miękkie poduchy. Tak to oczywiście wyglądało przez okno. W rzeczywistości było zupełnie inaczej - zimna i mokra breja :)

      Usuń
  3. Sypało w mojej dolinie jeden dzień, a dokładnie 10 minut. I jeszcze tego samego dnia zaświeciło ostre słońce, temperatura skoczyła do 10 na plusie i szlag wszystko strzelił.
    U nas mieszkanie jest wietrzone całą noc, bo tak się o wiele lepiej śpi. Nad ranem pierwsza osoba, która wstaje, zamyka okno (lub okna) i nastawia kaloryfer na trzeci z pięciu stopni. Temperatura rośnie powoli, przyjemnie i wystarczająco. Oboje z mężem jesteśmy zimnolubni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sypialni muszę mieć chłód, ale wietrzyć o tej porze całą noc - jeszcze taka odważna nie jestem :)

      Usuń
    2. Mamy łóżko na przeciwległej ścianie. Gdybyśmy spali bezpośrednio pod oknem, pewnie bym nie wietrzyła, zwłaszcza, że często chodzę spać z mokrą głową.

      Usuń
    3. Otwarte okno i do tego mokra głowa - jesteś niesamowita :)

      Usuń
  4. Z Twoimi wpisami, to ja muszę ostrożnie. tego nie da się przeczytać ot, tak. Ja już wiem, nauczony doświadczeniem, ze muszę mieć chwilę. Muszę odszukać dziurę w czasie i wtedy przeczytać. Zastanowić się, a przyznaję, ze słowa często rezonują we mnie. Lekko? Tak, masz lekki styl, pięknie wypracowany. Dobrze jest Ciebie czytać. A wracając do wpisu - dwie rzeczy ważne dla mnie. Opis picia herbaty i tego, co się potem dzieje. Prawda i bezcenna prawda. Druga rzecz - rzęsy. Z jakiegoś powodu patrzę na nie uważając, ze są przejawem kobiecości i delikatności. Nie pytaj, nie wiem skąd to przekonanie. W tekście wspaniale zagrały swoją rolę. Pięknie!! Aż przeczytałem raz jeszcze i raz jeszcze. I pewnie wrócę jeszcze. Przypomniałaś mi tym tekstem magiczną kulę raczej odpustową, którą wielbiłem będąc z wizytą u moich dalekich krewnych. Potrząsało się tym czymś szklanym i zaczynała wirować śnieżna zamieć, a domek z choinką i zaśnieżonym płotkiem wyglądały tak spokojnie i bezpiecznie. Tak, można takie teraz kupić. Ale to nie to :)) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam też wspomnienie szklanej kuli, ale nieco innej. Dziadek po wojnie znalazł kiedyś zakopane w ziemi zestaw kieliszków, szklanek i talerzyków i do tego była taka ciężka szklana kula, która miała w środku różne bardzo dziwne rzeczy, zatopione w taki sposób jak w bursztynie. O jak ja uwielbiałam w to patrzeć, ale najlepsze w tym wszystkim było to, że nie wiedzieliśmy zupełnie co to może być i wyobrażaliśmy sobie niestworzone historie. Teraz wiemy, że to był najprawdopodobniej przycisk do papieru, które ktoś zakopał razem z tą całą porcelaną, by w ten sposób uratować rodzinne pamiątki. Muszę ją nawet pożyczyć od cioci i sfotografować, o ile jeszcze tam jest. Taką kulę o jakiej piszesz zawsze chciałam mieć, a pierwszy raz zobaczyłam ją pewnie w jakimś amerykańskim filmie. Wywołałeś całkiem przyjemne wspomnienia, dziękuję i również pozdrawiam cię bardzo serdecznie :)))

      Usuń
  5. Szósta dziesięć .... Przekręcam się na drugi bok, w końcu niedawno się położyłam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uśmiech zawsze warto na siebie zakładać ;)
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Płatki śniegu dodają urody i przyrodzie i naszym głowom, ustom i myślom... A uśmiech to jest klucz. Prosty i niezwykły jak płatek śniegu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno nie ma dwóch takich samych płatków. Każdy jest wyjątkowy :)

      Usuń
  8. Lubię gdy płatki śniegu przyklejają się do mojej twarzy i włosów. Niestety, tej zimy tak trudno o śnieg...
    O 6:10 jestem już po fitnessie. Naergetyzowana i roześmiana od ucha do ucha. Bo uśmiechać też się lubię:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to bym się najchętniej o tej porze przewróciła na drugi bok, choć muszę przyznać, że im wcześniej wstanę, tym mam lepsze samopoczucie (tylko oczywiście bez przesady) :)

      Usuń
  9. Zima jest moją najmniej ulubioną porą roku - za to znoszę ją lepiej odkąd pracuję zdalnie i nie muszę rano czekać na autobus na przystanku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, myśl że trzeba przemieszczać się pieszo lub nawet samochodem w zaspach śnieżnych, nie jest wcale miła, no chyba że się wychodzi na spacer a nie do pracy. :)

      Usuń
  10. Jak dobrze umieć myśli ubrać w słowa i wklepać do kompa. Na moment zapomniałam, że jest wieczór, ciepło i razem z Tobą przeniosłam się w świat Mrs.Gorzka. Zwyczajny i nie zwyczajny. Pozdrawiam wieczorem :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję :) Zdecydowanie łatwiej jest mi je wklepać do kompa niż zawiesić w powietrzu:)

    OdpowiedzUsuń
  12. 10 lutego padał u nas śnieg i to nie byle jaki. Płatki były ogromne, tak na oko 3 cm średnicy. To było bajeczne! Przez cały ten czas, kiedy padał stałam na dworze i gapiłam się na spadające olbrzymy, próbowałam robić im zdjęcia komórką, ale nie oddawały ani rozmiaru, a ni uroku. W tym roku każdy śnieg to wydarzenie, ale coś takiego można porównać do duchowej uczty :-D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam to uczucie, mnie się wtedy wydaje, że wszędzie wokół panuje przeogromna cisza :)

      Usuń
  13. Oh Gorzka "Obudzić buty" tylko ty tak potrafisz... Sen ... Mnie przenosi w inny świat. Tak sobie myślę, że umieranie, to tak przyjemność błądzenia w miejscach, które kochamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nieco inne wyobrażenie o umieraniu, raczej bardziej drastyczne, z tego względu wnioskuję, że Ty pójdziesz do nieba, a ja pewnie do piekła ;)

      Usuń
  14. Uwielbiam te twoje ciepłe historie Gorzka. Nie ma nic przyjemniejszego z rana niż gorąca herbatka z miodem i cytryną. Ten smak i zapach, aaah jak miło. Kotu można darować wszak chciał trochę zimy nam przynieść 😃 Urocze

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w