Przejdź do głównej zawartości

Cichutki post o dymie - czyli o wyższości pieców na węgiel

Ten post będzie cichutki, bo o takich rzeczach się nie mówi, albo inaczej, o takich rzeczach nie chce się ani słuchać, ani czytać. A będzie o dymie z komina. Na pewno wszyscy słyszeli lub dobrze znają pewien wiersz Leopolda Staffa (nie, nie deszcz jesienny, choć może byłby bardziej wskazany), chodzi o "Podwaliny":

Budowałem na piasku

I zwaliło się.

Budowałem na skale 

I zwaliło się.

Teraz budując zacznę 

O dymu z komina.

Ci, co Gorzką od dawna czytają, wiedzą, że na miejscu usiedzieć nie może. Wytłumaczenie oczywiście jest jedno i proste - najpewniej nie znalazła jeszcze swojego miejsca. Tylko że wszyscy wiedzą, że tam dom twój, gdzie serce twoje, a Gorzka najwidoczniej u swojego serca mieszkać nie może. Dlatego upodobała sobie jeden dom, z którego zawsze się gęsty i ciemny dym wywija. I mimo że woli sobie nawet nie wyobrażać, co tam się w tym piecu pali, to jedno jest pewne - ten ktoś wciąż do niego dokłada. I Gorzka ilekroć jest w drodze, to głowę odwraca i sprawdza, czy się kopci, a jak się kopci, to jej się lżej na duszy robi, bo wtedy wiadomo, że wszystko w porządku. Że ten ktoś czuje się zaopiekowany i jeszcze nie jest mu wszystko jedno. I jeszcze mu się chce. Odkąd Mrs. Gorzka wymieniła swój piec węglowy na ekogroszkowy, to z komina nic prawie nie leci, no może czasem tylko jakiś biały obłoczek, ale tak rzadko, że nawet trudno go zauważyć. Zwykle nie leci nic. Nie ma kto do pieca dokładać. Czy Mrs. Gorzka w związku z tym marznie? Bynajmniej. Tak się już przyzwyczaiła, że nawet prysznic bierze w zimnej wodzie. Zimno to zimno. Ryby też w zimnym stawie mieszkają i nie narzekają. Na początku oczywiście się buntowała, ale bunt można przecież w bardzo prosty sposób zagasić - wystarczy kubeł zimnej wody. Przychodzą jednak takie dni, że ten brak ciepła jest nie do zniesienia. Wtedy zdesperowana schodzi do piwnicy i próbuje rozpalić, ale ani żadna zapałka nie chce się zapalić, ani nawet zapalniczka. I to wcale nie na złość, to tylko głos rozsądku, że to nie ten piec i  ktoś inny powinien napalić. Gorzka włącza więc elektryczny ogrzewacz wody i potem włazi skostniała pod prysznic, żeby zaczęło parować. I przez chwilę robi się ciepło. 

I to byłoby tyle, jeśli chodzi o ten wiersz. Trzeba zacząć od dymu z komina. Jeśli tego brak, to nawet fundamenty na pianobetonie nic nie dadzą, ani nawet przedeptane te same drogi milion razy. Zwali się wszystko człowiekowi na łeb, a on i tak będzie udawał, że jest wszystko w porządku. 

I żeby nie było - to nie jest żaden manifest palenia węglem, to jest manifest dokładania do pieca. I nie posądzać Gorzkiej o niezrozumiałe metafory, tu jest wszystko jasne jak słońce. 






Komentarze

  1. Tam dom gdzie serce Twe – dla mnie to prawda. Ja swoje serce zostawiłam na Mazurach już bardzo dawno temu i potrzebuję je odwiedzać. Przez resztę czasu jestem kobietą bez serca.
    Jesteś pewna, że Twoje jest w domu, a nie tam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stare przysłowie i prawdziwe. Ja serca nie zostawiłam na Mazurach, choć przyznam, że to pierwsze miejsce w życiu, gdzie wybrałam się bez rodziców i w ogóle tak odległe, no i wspominam je z wielkim sentymentem. A że serca nie ma w domu? To jasne. Przecież tam dom gdzie serce Twe. A gdzie serce Gorzkiej chodzi, to ona chyba sama nie wie... A w ogóle sformułowanie "dom bez serca" brzmi okrutnie, ale takich domów jest bardzo wiele, więcej niż nam się wydaje.

      Usuń
    2. Dom bez serca, rodzina bez serca, ogrody więdną, nie ma pięknych kwiatów, ziemia kwaśna od jadu ludzkiego.
      Staram się stąpać ostrożnie i nie wdepnąć w toksyczne kałuże. Moje serce, choć daleko, jest w zasięgu. Mogę po nie wracać i poczuć znów błogość.

      Usuń
    3. To mi uzmysłowiłaś właśnie, że u mnie kwiatki nie rosną. Kiedyś były takie bujne, a teraz już jakieś 15 lat i wcale nie chcą się chować.

      Usuń
  2. Z bloku, w którym mieszkam dym nie leci, tylko ludzie się wysypują i wsypują.
    Siedzę tu jak pszczoła uwięziona w nie swoim ulu, więc Mrs. Gorzką rozumiem.
    Też tęsknię za prawdziwym domem i dymem z serca. Serce się zadymi, jak się w domu
    znajdzie. Tego sobie i Mrs. Gorzkiej życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładnie to napisałaś: "Serce się zadymi, jak się w domu znajdzie". Niech się więc tak stanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja pieczołowicie ten dym wytwarzam i staram się, aby był zawsze ciepły, nasycony i pachnący. Nie czarny, tylko bieluteńki jak mgła... I koło komina się kręcę, dbam, otulam... Jestem tam, gdzie powinnam być... Lubię swoje miejsce i siebie w nim...
    I Tobie Gorzka życzę tego samego.
    I buziaczka ślę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chwała Ci za to. Oby takich ludzi jak najwięcej :*

      Usuń
  5. Jak dobrze jest przeczytać znów wiersz Staffa. Schyłkowy, to prawda, ale tyle w nim prawdy i uderzającej rzeczywistości naszego życia, jak w niejednym poemacie. Wiesz, rozumiem Gorzką i jej myśli o cieple. Doskonale grasz metaforą ciepła, pieca i domu. Czytało mi się wybornie. Może dlatego, ze pamięć o cieple jest tylko wspomnieniem. A dobrze jest odświeżyć pamięć.
    PS. Miałem piec na ekogroszek, ale poszedłem dalej - mam gaz. Tu już nic się nie dymi. A mnie brakuje takiego starego, kaflowego i babcinego pieca, który rozpalało się sosnową drzazgą, u której końca błyszczał ogieniek. Potem siedziało się i patrzyło w okienko, jak chciwe płomienie pożerają drewno. Pięknie huczało w kominie.
    Ciepła dla Ciebie i dla Gorzkiej przesyłam w myślach :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że umiem budować ciepło - przynajmniej słowami - dobre i to. To taka ciepłoterapia, czasem potrzebna, ale rzeczywiście jak piszę, to i sobie to wyobrażam, więc jeśli da się to odczuć, to bardzo dobrze.
      Ja piece kaflowe pamiętam tylko ze szkoły, ale one kiepsko grzały. Przypomina mi się natomiast głębokie i wczesne dzieciństwo kiedy to wychowywała mnie prababcia i babcia, a one rozpalały w takim zwykłym piecu węglowym z fajerkami, które rozgrzewały się do czerwoności, to były bardzo ciepłe chwile. Pamiętam nawet zapach tego ciepła. I też oczywiście przesyłam :)))

      Usuń
  6. Dałaś niesamowite zdjęcia. Piękne. A tekst, o cieple lub jego braku, taki zwyczajny, codzienny. Gdzie każdy z nas chce by mu było ciepło. By serce nie marzło. Różnie to bywa w tej naszej podróży zwanej życiem. Uwielbiam kominki, piece kaflowe i to szczególne ciepło jakie daje ogień w tych piecach, kominkach. Nastrój w zimowe wieczory czy pochmurne zimne deszczowe dni. Trzy czwarte mojego życia to takie piece. Ciekawą historię tu przerobiłam. Od zwykłej kozy, poprzez piece opalane najpierw drzewem, potem węglem. W miarę postępu przerabiane na opał gazowy. Takie specjalne palniki do owych pieców wkładano, potem grzałki elektryczne. Na zawsze w pamięci pozostanie mi niejedne Boże Narodzenie z palącym się cieplutkim piecem. Czy babcine kucharzenie na piecu kuchennym na drzewo :) Co do ciepła serca - to nie zawsze ono ciepłe kiedy dym z komina i rozpalony ogień w domu. I różnie tu bywa gdy patrzy się z zewnątrz :( Ech te nasze serca w ciągłej budowie domu, gdzie ciepło, bezpiecznie i miłość :) Uściski i pięknego dobrze ogrzanego Domu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te zdjęcia to oczywiście jeden z największych trucicieli w Europie - czyli Bełchatów z kopalnią węgla brunatnego i elektrownią. Też taką historię przerabiałam i bardzo długo sama rozpalałam w piecu, aż kiedyś powiedziałam dość, gdy rozcięłam nogę siekierą i trzeba ją było szyć, bo przygotowywałam drzewo na rozpałkę. Od tego czasu nie rąbię drzewa i nie rozpalam. Odpuściłam sobie nawet rozpalanie grilla, który nawet rozpałką nie chce się rozpalać. Taki kominek to mi się kiedyś marzył w domu, ale teraz to jakoś mi wszystko jedno. Również dla Ciebie dobrze ogrzanego domu :))

      Usuń
  7. oh Gorzka rozpaliłaś moją tęsknotę za domem !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się, że coś mi się w końcu udało rozpalić :)

      Usuń
  8. Obyśmy straży nie musiały wzywać

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w