Przejdź do głównej zawartości

Stary ojciec i szczur

 Gorzka jak zwykle uraczy ciężkim materiałem, ale nie ma ostatnio siły ani zdrowia na lżejsze kalibry. Ale historia jest prawdziwa!


Ranek rozpoczął się jak zwykle. Był jeszcze delikatny mrok, gdy wyszedł na papierosa. Mgły niosły się od pól i osiadały na wszystkim. Papieros palił się wyjątkowo dobrze rozgrzewając mu dłoń, smakował tak, jak to każdy pierwszy papieros z rana. Myślał o emeryturze. Jak odwiedzi siostrę, braci, matkę, ale nie zagrzeje tam długo miejsca. Wzrok skierował na jabłoń, którą posadził przed laty. Teraz nie wypuściła ani jednej zielonej gałęzi, wyglądała, jakby uschła.

Gdy skończył palić, zajrzał do garażu. Samochód stał jak zwykle. Właściwie to przydałby mu się nowy garaż. Posadzka w niektórych miejscach się zapadała, a gdy padał deszcz, woda zbierała się zagłębieniu przed wejściem. Obszedł samochód z wszystkich stron, mocno kopnął każdą oponę. Myślał, że przejeździ nim do emerytury, ale chyba już swoje wysłużył. Na pobliskie zakupy i do pracy, to wszystko, do czego się nadawał. Zrobiło mu się trochę żal, ale rozgrzewała go myśl, że kupi sobie nowy. W rogu garażu zauważył, że beton załamał się i wylazła z niego kupa żółtego piachu, zgarnął ją butem z powrotem do dziury i zastawił starym wiadrem.

Następnego dnia rano gdy przyszedł, w rogu była jeszcze większa kupa piachu. Znowu zgarnął go do dziury nogą. Skąd się tu wziął? Zapalił papierosa i patrzył jak piasku ubywa pozostawiając całkiem dużą szczelinę.

Rano przyszedł z zamiarem zrobienia czegoś. Szybko mu się jednak odechciało, bo w rogu znów żółcił się piasek. Jeszcze więcej niż wczoraj. Rozkopał butami i czekał, aż zacznie się zsypywać, tym razem pochylił się i wszystko skrupulatnie obserwował. Potem rozgrzebał ręką i zauważył ją, całkiem sporą dziurę. Czyżby kret? Ale kret przecież nie przegryzie batonu. Więc szczur? Ręką zgarnął resztę piasku, ale ponieważ w dziurze widać było gołym okiem, że jeszcze jest dużo miejsca, wziął wiadro i przyniósł ziemi z podwórka. Czarna, spod kwiatków co prawda, ale też się nada. Zaczął ręką upychać ziemię w dziurę. Weszła cała. I było jeszcze miejsce. Wyszedł więc po drugie wiadro. Znalazł na podwórku kretowisko i stamtąd wziął ziemię. Tutaj kret, to może tam też? Słaba posadzka i przegryzł się? Drugie wiadro też weszło całe. Wyszedł powtórnie i przyniósł resztę ziemi z kretowiska. Upchnął ją całą i przypomniał sobie, że żona kupiła torf pod kwiatki. Cały worek. Torf też się zmieścił i można powiedzieć, że załatwił sprawę do końca. Dziura zniknęła. Wyszedł na papierosa z przekonaniem, że wszystko zrobił jak należy.

Przez kolejne dni padały deszcze. Zimno było. Wciągnęły go informacje w telewizji, żona się zamartwiała, jemu też się udzieliło. Papierosa wypalał przed drzwiami po daszkiem, nie wychodził dalej.

Wyszedł po trzech dniach i od razu kroki skierował do garażu. To co zobaczył, przeraziło go. Dziura wyraźnie zamanifestowała, że żyje. Wypluła, albo zwróciła to wszystko, co tak wcześniej pieczołowicie w niej upychał. Na samej górze znalazł się pierwotny żółty piasek, potem cała reszta ziemi z podwórka i kretowiska, na końcu cały torf, a w środku czerniła się bezwstydna czarna jama.

Od razu zabrał się za przygotowywanie zaprawy. To w końcu jego konik, z zawodu jest przecież murarzem. Za pół godziny była gotowa mokra, szara maź. Nie za gęsta i nie za rzadka. Potem trochę żałował, że nie dolał więcej wody, gdy upychał ją do dziury. Nie przewidział też jej pojemności, zapomniał, ile pożarła ziemi. Przygotował więc jeszcze raz tyle samo, a potem jeszcze raz. Pobrudził się przy tej robocie okropnie. Ręce aż po łokcie pokryły się szarą grudą, ale na posadzce nie czerniła się już żadna bezwstydna. Wszytko było wyrównane i wygładzone. Różniło się tylko odcieniem od reszty starego betonu.

Ponieważ poprzednio bardzo przejął się wyrzyganą ziemią, zjawił się już następnego dnia, obejrzeć swoją robotę. To co zobaczył, upewniło go, że ma do czynienia nie z kretem, ale ze starym, sprytnym szczurzyskiem. Jego wyglancowana posadzka uśmiechała się do niego szarą i zimną gębą bez zębów. Cały cement został wygryziony i tworzył wokół dziury szarą wyplutą i rozgryzioną otoczkę. Pochylił się nad tym niepewnie. Bał się. Śmierdziała stęchlizną. Zapalił i wyszedł.

Następnego dnia w kuchni na piecu stał sześciolitrowy gar z dochodzącą do wrzenia wodą. Na pozostałych palnikach stały mniejsze garnki. Dwa czajniki elektryczne również bulgotały.

Szczura trzeba potraktować wrzątkiem, bo jeśli nie można go wypłoszyć, to trzeba go zabić.

W tym celu w garażu stał naostrzony nowy szpadel. On sam zajęty był przygotowywaniem świeżej porcji zaprawy. Dodawał do niej po trochu tłuczonego szkła. Na przemian białe i zielone. Po wódce i po winie. Trochę starych, pordzewiałych gwoździ i żyletki. Dziurę oczyścił z resztek cementu, powiększył ją nieco, żeby łatwiej było wlewać. Przyniósł z domu garnki i czajniki. Stanął nad dziurą i zaczął powoli wlewać wrzątek. Garnek za garnkiem. W pewnym momencie woda gwałtownie podniosła się do góry i odskoczył wystraszony. Nic się jednak nie stało, bo zaraz szybko opadła. Czajniki jej nie dopełniły.

Aż zrobiło mu się z tego wszystkiego gorąco. Zdjął kurtkę, otarł czoło, oparł się o samochód i patrzył jak z dziury zaczyna parować. Po chwili zabrał się jednak za pakowanie zaprawy. Znów zalepił ją do końca, wygładził. Właściwie można powiedzieć, że to już koniec. Jeśli był tam szczur, to na pewno nie żyje. Zarżnął się tymi szkłami i już po nim. Spokojnie zaczął więc uprzątać garaż, wyniósł garnki, czajniki, gdy odnosił szpadel, zauważył, że przy wejściu do szopy od drugiej strony, trawnik paruje. Oszołomiony podszedł bliżej i wtedy ją zauważył. Była taka jak tamta, tylko trochę mniejsza, przy samym fundamencie, parowało i wypływała woda.

Więc to tak, zrobił sobie dwa wejścia. No mógł się tego spodziewać. Poczuł, że już mu się nie chce ani wody gotować, ani zaprawy robić. Zapalił jednak i gdy skończył, poszedł wstawić jeszcze raz garnki z wodą i przygotowywać porcję betonu. Po godzinie kolejna dziura została zaklejona. Na wszelki wypadek obszedł jeszcze całe podwórko badając, czy może jeszcze gdzieś, coś podobnego znajdzie. No i znalazł. Była jeszcze jedna od strony sąsiada i kolejna pod oknem południowym.

Dzień zaczął się drobnym deszczem, ale ojciec jakby go nie zauważył. Od rana stały i bulgotały garnki na gazie, a on przygotowywał mieszkankę z cementu, szkieł i gwoździ. Napełnił i zalepił jedną dziurę, a z naostrzonym szpadlem podszedł pod tę ostatnią. Jeśli jest tam szczur, będzie chciał uciec, a wtedy on go trach. Nic się jednak nie stało, więc po godzinie znów pakował i w tę szczelinę najpierw wrzątek, a potem zaprawę z gwoździami. W zasięgu ręki na wszelki wypadek trzymał naostrzony szpadel. Gdy skończył, kątem oka dostrzegł mały ruch przy jabłoni. Obejrzał się w tamtą stronę i wtedy go dostrzegł. Siedział i patrzył w jego stronę. Dość spory, mokry pewnie od wody którą pompował w dziury. Przez małą chwilę zmierzyli się tym człowieczo-szczurzym wzrokiem, i gdy ojciec przypomniał sobie o szpadlu, który miał pod ręką, ale który przecież i tak mu się teraz do niczego nie przyda, i na chwilę umknął wzrokiem, gdy znów spojrzał, szczura już nie było. Podszedł do jabłoni i teraz najpewniej wiedział już, dlaczego uschła, korzenie zostały popodgryzane, a przy pniu widniała największa nora ze wszystkich, najpewniej frontowe drzwi szczura.

Wiadomości nieco przycichły, żona zajęła się kwiatami i więcej czasu spędzała na podwórku. Nie wychodził więc do garażu, żeby nie wdawać się z nią w niepotrzebne wymiany zdań. Na papierosa przemykał, gdy klęczała odwrócona do niego plecami. Dopiero po tygodniu wszedł tam niepewnie. Dziury w starym miejscu nie było, ale pojawiło się nowe pęknięcie po drugiej stronie. Stara posadzka i kruszy się, pomyślał. Nie było jednak nigdzie nowego piasku. Z udawaną obojętnością obszedł pozostałe newralgiczne miejsca. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku, tylko jabłoń była sucha. Wziął piłę i ściął martwe drzewo pozostawiając dość wysoki pień i omijając jedyną niezabetonowaną dziurę. 

 









 

Komentarze

  1. Fakt, ciężka historia... Może to efekt ogólnie ciężkich dni ostatnio... ujście jakieś....
    Zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, pewnie to efekt ciężkich dni ostatnio, chociaż z pewnością nie dni, ale tygodni, a nawet miesięcy, a tu dalej wszystko w czarnej d... i końca nie widać, a nastroje ludzkie jeszcze gorsze. Sama przyznam się, że zbluzgałam dość mocna panią, która mi w samochód wjechała, a raczej ciężko mnie z równowagi wyprowadzić ;)

      Usuń
  2. Doskonały tekst!! Czyta się genialnie, a jeszcze genialniejsze zakończenie. Wiesz, ja doskonale wiem co znaczyła ta scena, kiedy ojciec i szczur na siebie patrzą. I co oznacza to, że nie zabetonował ostatniej dziury. Swoisty sojusz, który mówi: "Ty znasz moje ruchy, ja znam twoje." Myślałem, ze to trudna opowieść. Przygotowałem się i spiąłem wewnętrznie, a opowiedziałaś coś kapitalnego. I zauroczyłaś wieloznacznością. Świetna robota!! Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS> Śliczne zdjęcia lasu. Obstawiam brzozę i to poprzednie. Ale inne mają piękną atmosferę. Masz kobieto rękę :))

      Usuń
    2. No trudny w sensie, bo nie takie rzeczy chcą ludzie czytać, no ale tak już u mnie czasem bywa. Ale historia jest rzeczywiście prawdziwa i tak kiedyś postanowiłam, że ją opiszę, żeby nie zapomnieć. Zakończenie oczywiście podkoloryzowałam, bo czy sobie w oczy spojrzeli, to już nie wiem. Cieszy mnie niezmiernie, że czyta się dobrze i w ogóle mi niezmiernie miło czytać, że się spodobało, bo sam wiesz najlepiej, jak to jest wstawiać swoje wywody to publicznego wglądu ;)) Ze zdjęć nic mi się więcej nie udało, bo albo światła nie było, albo byłam niedyspozycyjna, ale najczęściej jedno i drugie. A padalec Ci się nie podoba? - pierwszy raz zajrzałam tak blisko w oczy dzikiemu zwierzęciu na wolności. A i teraz właśnie mnie olśniło, dlaczego to zdjęcie tak mi pasowało do tego opowiadania... Dziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam bardzo serdecznie :)))

      Usuń
  3. Wiesz jakoś zaś mi się smutno zrobiło. choć od rana za oknem słońce świeci. Nie wiem dlaczego, ale wszędzie jest o smutku. Jakby całą kulę ziemską spowił smutek. Żałoba. I nieustanna walka. Wciągnęła mnie ta opowieść. I w sumie zakończenie dla mnie też z przesłaniem smutnym, chyba że źle odebrałam. Mimo naszych starań, naszych walk świat idzie swoją własną drogą. Czasami się zastanawiam i to całkiem serio - czego jest więcej w naszym życiu. Smutku, czy radości. Nieszczęść , które tamują skutecznie radość z mijanych chwil. Co takiego jest w smutku, że go celebrujemy. Ech. Czy kompromisy są zawsze dobre. Dobija mnie ta sytuacja w Kraju. Był kompromis i komuś to przeszkadzało. Te wyjące, zawodzące dźwięki nocą klaksonów i wyjące karetki pogotowia gorzką prawdę przekazują. Dobrego słonecznego dnia, tego malowanego złotem jesieni, ciepłego z radością i nadzieją, że bywa i pięknie, ciepło i dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, z tym smutkiem, ale to chyba w dużej mierze zależy od ludzi, z którym przebywamy. Jak i wesołe towarzystwo, to i weselej, ale teraz niestety jesteśmy pozamykani i nawet jakbyśmy chcieli, to nie bardzo mamy nawet gdzie się spotkać. U niektórych może to jeszcze bardziej potęgować ten smutek i zresztą to nawet widać. Obawiam się, że w niedługim czasie ludzie i tak wyjdą, bo fala goryczy się przeleje, a z jakim skutkiem, to nawet nie chcę myśleć. Oj mało złotej jesieni w tym roku, ale też życzę dużo słońca i radości. :)

      Usuń
  4. Dopóki walczymy, walka trwa, złość się trzęsie i niszczy nas. Zamiast lepiej jest gorzej. Jak już sobie stary ojciec odpuścił wróciła równowaga. Zauważył nową dziurę, lecz nic nie zrobił. Chyba, że jeszcze zrobi. Jednak, jeśli zostawi, spokój wróci. Tak myślę.
    Ciekawa opowieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic już nie zrobił i nie zrobi. Zupełnie zapomniał o szczurze, bo głowę zaprzątają mu zupełnie inne ważniejsze sprawy. Odpuścić to czasem dobra rzecz - wszystko wraca na właściwe tory.

      Usuń
  5. Z tonącego okrętu szczury uciekają pierwsze
    Przed dżumą również zwiały
    To bardzo inteligentne zwierzęta...
    Interesująca historia...
    Przypomniał mi się krótki dokument
    " Szczurołap"
    Oglądałaś moze???😊😇

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam, ale to dawno było. A ja lubię legendę o szczurołapie i też w takiej formie się z nią po raz pierwszy zetknęłam. Jakoś mnie zafascynował ten cały szczurołap. Mówisz, że szczury uciekają przed katastrofą? Ostatnio któryś z moich kotów przyniósł mi jednego małego na wycieraczkę przed drzwiami. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w