Przejdź do głównej zawartości

Twarde lądowanie, czyli dywagacje nad ckliwą szklanką

Kiedyś musiała nadejść ta pora. Jak co roku zresztą. Na stole stoi prawie pełna szklanka piwa i nic z niej nie ubywa. Piwo tylko dziś ma jakiś strasznie gorzki smak, zupełnie jakby to nie piwo było, tylko jakaś potworna czara goryczy. A to wszytko przez twarde lądowanie. Po miesiącu urlopu nadeszła pora powrotu do rzeczywistości, która przypomina jakąś upiorną wędrówkę po trzęsącej się i zawieszonej w próżni kładce z dziurami, a wokół nie ma nic, za co można by się przytrzymać. Powrót do bycia. Dzisiaj już udało się złapać równowagę, chód jest prawie ten sam, nikt już dziwnie nie patrzy, nie pyta i nie zastanawia się, dlaczego ta pani przestała robić wciąż te same zakupy. Czyżby przestała jeść!? A przecież są wakacje. Mniej się je i mniej się pije, mniej się kupuje i pewnie też mniej się myśli. Głosy rozsądku gdzieś się tam głębiej zagrzebuje, a jak się odzywają, to się im grozi paluszkiem, jak małym i niesfornym dzieciom. 

Ale Mrs. Gorzka nie jest sama - gdzie by nie wejść, tam rady typu: "Jak przygotować się do ekskluzywnych wakacji", "Jak uniknąć biegunki w czasie podróży", "Co spakować do walizki" i "O czym nie można zapomnieć wybierając się w podróż samolotem", powoli zastępowane są tematami w stylu: "Niemożliwe - znowu przytyłaś na urlopie?" czy "Jak po urlopie dojść do siebie". Ostrożnie wirtualny świat zaczyna sugerować, że to być może pora już na zakupy przedjesienne, a te spodnie i buty to prawdziwy hit na wrzesień. Pogodzie też się coś pomyliło, najwidoczniej urlopuje w tym samym czasie co Gorzka. 

A to przecież dopiero początek sierpnia - tak właśnie początek, a nie prawie połowa. Zupełnie jak z tą szklanką, która zawojowała swego czasu portale społecznościowe. To jak to z nią w końcu jest? - W połowie pełna czy w połowie pusta? Wszystko pewnie zależy od tego, co się w niej znajduje. To niesamowite, jak dywagacje nad szklanką potrafią podzielić wydawałoby się niezwykle homogeniczną całość. Mało tego, ta paskudna szklanka potrafi doprowadzić do pokoleniowych konfliktów, w których nawet prawdziwa miłość Romea i Julii wydaje się nic nie znaczącą błahostką. 

Jak to dobrze jednak, że gdzieś tam w tym zhomogenizowanym świecie istnieją jeszcze jakieś Romki i Julki, Dorotki i Tomki, Tristany i Izoldy czy Heloizy i Abelardy, którzy zamiast koncentrować się na szklankach, zajmują się znacznie przyjemniejszymi i zdecydowanie bardziej życiowymi sprawami. Wtedy nawet dziurawa kładka wydaje się niezwykle pasjonującą przygodą, ekskluzywne wakacje zaczynają się i kończą w namiocie, a spodnie sprzed kilku lat - a kto by się w ogóle nimi przejmował? 























Komentarze

  1. Jak ja rozumiem Mrs. Gorzką. Też przez miesiąc nie było mnie w moim mieście. Nie teraz,
    ale w czerwcu. Powrót do rzeczywistości sprzed wyjazdu też przypominał upadek
    z dużej wysokości. Tak to jest, gdy mieszkasz nie w swoim, niekochanym miejscu.
    Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba zmienić miejsce zamieszkania ;) A wtedy zawsze będzie jak na urlopie. :))

      Usuń
  2. Będąc już trzeci rok na urlopie odkryłam dziwną historię. Doszłam do wniosku, że urlop to nie te kilka tygodni w ciągu roku kalendarzowego i najlepiej w okresie letnim, gdy dzieci mają wakacje, ale to stan umysłu. Można być wiecznie na pięknych wczasach i urlopie, a mając urlop można być wiecznie w pracy i być ciągle zmęczonym, choć cuda nam świat urlopowy serwuje. Wiem, że to co teraz sobie w komentarzu do Ciebie piszę może wyglądać na dziwną herezję :)) Tz urlop, wakacje to stan naszego umysłu, nie kilka dni w kalendarzu ustawowo zapisane w Kodeksie Pracy przez jakąś bardzo twórczą Komisję sejmową. Jak napisałaś o tej szklance, co do połowy wypełniona, tom sobie przypomniała moje przemyślenia w temacie - CZEKAJ I URLOP. Piękny tekst :) A zdjęcia - super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się właśnie z Tobą zgadzam, że urlop to stan umysłu. Niestety na dłużą metę może być również uciążliwy, a wtedy tylko chce się wrócić do pracy, szczególnie gdy urlopuje się z dziećmi. A stan umysłu, o którym piszesz, znacznie łatwiej ogarnąć, gdy się jednak przebywa w domowych warunkach i trzeba wziąć się za swoje zajęcia, bo gdy ich brak, to ten stan rozlewa się jak wezbrana rzeka, a wtedy człowiek się tylko martwi, jakie to szody może narobić. Choć doświadczenie mnie nauczyło, że te rzeki i tak potem wracają w swoje koryta i tylko niepotrzebnie człowiek lamentował, a urlop potem wspomina się z sentymentem, pewnie też dlatego, że tak krótko trwa. Dziękuję i pozdrawiam :))

      Usuń
  3. U mnie szklanka zawsze do połowy pełna ::) i zgadzam sie z przedmówczyniami, wszystko to stan umysłu...
    Ja już tak wytrenowana jestem na pozytyw, że hej! A i naturę mam taką a nie inną :)
    Zatem wszystko można odczuwać na kilka sposobów... Ba, nawet całe życie...
    Intrygujące zdjęcia..
    Serdeczności...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka natura to prawdziwy cud! Podobno da się to wyćwiczyć :)

      Usuń
  4. Zacznę od zdjęć, bo one prawdę mówią :))) Zdjęcia człowieka, któremu radość buzuje w żyłach i wszystko go ciekawi. Mówiąc homogenicznie, cieszy się jak głupi :)) [spodobało mi się słowo "homogenicznie" w Twoim tekście. Przypomniałaś] Co do zasady, która mówi, że każda przyjemność ma swój początek i koniec, wychodzi na to, że chyba jestem tym, który widzi szklankę do połowy pustą. Ale jakoś mnie to nie martwi. Tak po prostu jest i kiedyś każdy z nas uderzy w ziemię w czasie lądowania. A czy to będzie zwykły przysiad, czy koziołkowanie - heh... Chciałbym mieć tak ułożony świat, by traktować wolne, jako stan permanentny. Niestety, przywiązany do obowiązków i do różnych innych spraw wiem, ze jeśli nie zacznę myśleć kategoriami pracy, to długo nie pociągnę. Przyjdzie moment, kiedy dostanę po łbie od życia, a tego nie chcę. Zatem wolne wolnym, ale gdzieś w tyle głowy mam pracę itd. Choć nie zawsze, bo przecież kalendarz każdy ma, więc widzi, na ile może sobie może pozwolić. Jedna tylko uwaga, którą podzielił się w iście szmoncesowym dowcipie pewien rabin. "Co to jest względność czasu? jeśli ładna dziewczyna siądzie mi na kolanach, to każda minuta będzie sekundą. Jeśli siądę na rozgrzanej płycie pieca - każda sekunda wiecznością". Coś w tym jest :))) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie z mojej własnej końcówki wolnego :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie to się bardzo często zdarza, takie twarde lądowanie, ale chyba tylko i wyłącznie na własne życzenie. Bo przecież jest tak jak mówisz - wystarczy myśleć kategoriami pracy, niestety ja podczas urlopu nie potrafię. Owszem, nawet zabieram ze sobą komputer, z nadzieją, ze popracuję, ale nie mogę, tzn. w sumie mogę, ale czują się jak zbrodniarz, bo nikt wokół nie pracuje, i albo za bardzo zanurzam się w jakichś książkach, albo w swoich myślach, albo za bardzo kontempluję przyrodę, albo za dużo obserwuję, bo potem zawsze czeka mnie zderzenie z rzeczywistością. Ale już taki mój urok, że się muszę lekko potłuc. Dziękują za pozdrowienia i również przesyłam :))

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w