Wczoraj ulice były pełne kwiatów. Dziewczynki brały całe garście i rzucały wprost pod nogi te aż ciężkie od zapachu płatki róż, jaśminu, piwonii. Gdy Gorzka otworzyła okno samochodu, aż uderzył ją po nosie ten gorący zapach. Słońce grzało niesamowicie i roztapiało na asfalcie te różnokolorowe płatki. Oprócz kwiatów pachniały jeszcze damskie sukienki: różowe jak róże, niebieskie jak chabry, żółte jak... jak żarnowiec, bordowe piwonie, czerwone maki, białe margaretki i zielone strzeliste brzozy, przycupnięte akacje, zwiewne bluszcze, falbaniaste lewkonie...
Stojące w korku samochody przyczajone jak żuki w zbożu falowały na słońcu i jeszcze dodawały ciepła rozgrzanym uczestnikom procesji. Co drugi wycierał czoło chusteczką, co trzecia dyskretnie sprawdzała plamę pod pachą na odświętnej sukience, tylko dzieciom świeciły się figle w oczach. A samochody stały i czekały na odpowiedni znak ręką, żeby znów ruszyć z kopyta. W pewnym momencie atmosferę ożywił delikatny wietrzyk, dzieci zapiszczały, panie odetchnęły, panowie się uśmiechnęli.
Gorzka była już w domu, gdy burza stwierdziła, że to jeszcze nie wszystko. Zaczęło robić się coraz głośniej i coraz częściej rozjaśniało się szarobure niebo. Czy to od tych upojnych zapachów, czy od agresywnych kolorów, Gorzkiej zaczęły przymykać się powieki i przespała chyba najbardziej kulminacyjne momenty akcji. Gdy wstała, nogi nie były już ciężkie, sukienka zrobiła się jakaś luźniejsza, kaszel minął. Coś ciału ubyło na ciężkości. Trzeba było wyjść, obwąchać świat na nowo, skropić się jeszcze świeżym deszczem z ciepłych sosnowych igieł.
Pięknie to pani Gorzka opisała:)
OdpowiedzUsuń