Na drewniany stół padały ciepłe promienie wieczornego, lipcowego słońca. Pomalowane na brązowo drewno dzięki temu stało się niezwykle miękkie i gładkie. Nawet stojące na stole talerze, choć brudne, wyglądały przyjemnie. Dodatkowo światło rozpraszały wiszące w doniczkach kwiaty, zioła i pomidory. Pachniało bazylią i miętą. Listki mięty pływały również w szklance z wodą, a wraz z nimi dwie małe muszki. Nie było wiatru. Wszystko zastygło i czekało na nie wiadomo co.
Po stole kroczył powoli mały żuk. Przystawał co chwilę i rozglądał się na boki badając delikatnie przestrzeń między nim a jego długimi czułkami. W chwili gdy poczuł, że żadnego niebezpieczeństwa nie ma, ruszał znów kilka kroków do przodu. A droga przed nim była prosta i jasna, bo talerze stały z jednego boku, a szklana z drugiego, poza tymi dwoma przeszkodami, stół był pusty i czysty, nawet drobna kałuża z miętowej wody już dawno wyparowała. Ale skąd ten mały robak miał o tym wiedzieć? Wrodzona zapobiegliwość nie pozwalała mu szybko i z rozmachem zapoznać się z całym drewnianym i wcale nie tak dużym terenem. To, co mrówce zajęłoby co najwyżej pięć minut, jemu zajęło no może nie całą wieczność, ale przynajmniej długi letni wieczór. Co lepsze kąski sprzątnęły już dawno szybkie mrówki i wścibskie muchy, po szklanej, śliskiej powierzchni szklanki również nie da rady żuk przejść, bo natura nie wyposażyło go w wystarczająco czepne odnóża. Zresztą czy miętowa kąpiel jest marzeniem takiego niepozornego żuka? Wpadłby tam i wywrócił się jak łódka do góry dnem i nie pozostałoby mu nic innego jak czekać na ratunek z zewnątrz. Co najwyżej machałby sobie tymi mało włochatymi odnóżami od czasu do czasu i czekał ze świętą cierpliwością, aż cała woda w szklance wyparuje. Dopiero wtedy po uschniętych liściach mięty wygramoliłby się na zewnątrz, o ile wcześniej nie umarłby z głodu. Nie, szklanka z mojito zdecydowanie nie jest dla żuka.
A czy on w ogóle przyszedł tu coś zjeść? A jak on w ogóle się tutaj znalazł i po co? Szkoda czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo właśnie na stół wskoczył mały kociak, żeby obwąchać i wylizać pozostawione talerze. Małe ślepka od razu dostrzegły poruszającą się po stole małą twardą kupkę i zamiast skupić się na talerzach, śledziły ten poruszający się od czasu do czasu marny punkcik. Kocię bardzo szybko zapomniało o talerzach i dało się wciągnąć w tę niesamowicie ciekawą zabawę. Ciekawą oczywiście dla kocięcia, bo czy żuk lubi takie niebezpieczne ujęcia? Zostać czyjąś piłką do podrzucania i przesuwania? Żuk pewnie gustuje w nieco innych zajęciach. Bardzo lubi na przykład kołysać się na kłosach przy delikatnym wietrzyku o zachodzie słońca. Ale tak zostać pacniętym zakończoną ostrymi pazurami łapą? A co jak kot będzie chciał mnie zjeść?
Kot nie zjadł żuka, ale wylizał talerze, tęsknie popatrzył na krzak pomidora pod dachem, na którym zawiązały się już malutkie zielone pomidorki, przymknął oczy i zasnął na ciepłej, drewnianej ławce.
Ktoś przyszedł i sprzątnął brudne talerze i szklanki, podlał kwiaty, zioła i pomidory w doniczkach, pogłaskał kota, który nawet nie otworzył oczu, bo śnił właśnie o cudownej, żywej zabawce, która turlała się po stole, chowała pod talerzami i wracała w najbardziej oczekiwanym momencie, aż wpadła na dobre w jego ostre pazurki.
Razem z żukiem przemierzam stół. Boję się kota. Jednocześnie patrzę z zewnątrz na całe zdarzenie. Co będzie? Gdzie pójdzie kot? Gdzie żuk pomaszeruje.
OdpowiedzUsuńDobrze się czytało. Tak letnio i spokojnie.
I tak miało być..., mimo że w człowieku się gotuje :)
Usuń