Przejdź do głównej zawartości

Był sobie most... albo go nie było

Zrobiło się ciemno. Ciepło z całego dnia osiadało teraz już chłodne na czym tylko się dało. Zimny i nieprzyjemny zrobił się rower, lodowaty był księżyc w pełni, który upiornie prześwitywał przez rzeczne wierzby, a płynąca woda szeleściła złowrogo. O tym, co dyszało w trzcinach i tatarakach, Gorzka nawet nie wspomni, bo przez chwilę miała wrażenie, że majaczący przed nią most gdzieś zniknie, a zostanie tylko ona w tej trupiobladej mgle, która osiadła już naprawdę wszędzie, a pod nogami będzie robiło się coraz głębiej i zimniej, ale jakoś trzeba przecież będzie przebyć tę cholerną rzekę. No chyba że za chwilę wyłoni się z tej mgły nie mniej upiorny od księżyca przewoźnik, który powoli przybije do brzegu, ustawi odpowiednio łódź i zaprosi do środka. W tej łodzi na środku rzeki mgły przykleją się już zupełnie, włosy Gorzkiej zrobią się mokre, na czole wystąpią krople potu z zimna albo ze strachu. 
To jest ten most, czy go nie ma? Coś tam jednak majaczy w tych mącznych oparach, coś świeci w tym księżycowym bladym świetle. Gorzka powoli się zbliża i gdy już jest przy nim, okazuje się, że to jednak jeszcze nie most, to dopiero jakiś zaczątek, z którego być może, a raczej na pewno powstanie most z prawdziwego zdarzenia. Trzeba poszukać innnej drogi.






Wzdrygnęła się nieco i zaczęła gramolić wyboistym urwiskiem razem z nieszczęsnym rowerem. Piasek kleił się do wilgotnych butów, rowera, rzeka była coraz bliżej. Gdy Gorzka do niej podeszła, okazało się, że jest dużo cieplejsza od powietrza i nie szeleści, ale cicho śpiewa albo nuci. Pachniała macierzanka. Zdjęła buty i zanurzyła jedną stopę. No nie, jednak była zimna, lodowata i nie było widać już środka a dopiero co przeciwległego brzegu. Naprawdę nie miała ochoty z tym rowerem, teraz przez tę rzekę, tym bardziej, że nie wiadomo, jak na środku jest głęboko. Nie widać przecież żadnych wysepek, woda cały czas płynie i to szybko. Poza tym to też nie wiedziała, czy jest tutaj sama, ktoś za nią na pewno szedł, bo słyszała kroki, tylko czy to na pewno był człowiek?
Teraz zanurzyła już obie stopy. Dno przy brzegu było podejrzanie za bardzo muliste, coś za bardzo obkleiło Gorzkiej stopy, nie czuła piasku tylko coś dziwnie organicznego, co przy każdym stąpnięciu głębiej wciągało Gorzkiej stopę. Wyobraziła sobie czarną maź, która niedługo sięgnie jej ponad kolana i z każdym krokiem podnosić się będzie coraz wyżej. A potem za tę stopę złapie ja jakaś zimna dłoń, która została tam po jakimś topielcu, no a przecież było ich tu wielu.   Po chwili jednak dno zrobiło się twardsze, bardziej piaszczyste, a woda zimniejsza.

Z rzecznej mgły zaczął się wyłaniać jakiś wysoki cień, woda teraz szeptała tak głośno, że nie było słychać uderzeń wiosła, tylko ten dziwny kształt zbliżał się powoli. A jeśli to nie jest przewoźnik? Gorzka popatrzyła na swoje jeszcze nie całkiem przemoczone spodnie i zawróciła do brzegu. Nie wiedziała która godzina, ale może już minęła pora jego pracy. Może trzeba będzie na powrót wejść w tę rzekę? Im dłużej stała, tym cień robił się coraz większy, nadal jednak nie było słychać uderzania wiosła. Człowiek to czy duch?
O psiakrew! A po co w ogóle użyła tego słowa. Była rzeka, mgła, pachniało miętą, unosił się nisko lekki dźwięczny szmer, nie żadne brzęczenie łańcuchów, nie płacz dzieci, co niektórzy czasem słyszeli. No, było dość przytulnie. A teraz zrobiło się upiornie. W pewnej chwili poczuła czyjś oddech na swoim policzku, jakąś obecność. Odwróciła się. Obok niej ktoś stał. Ale ten ktoś czekał tak jak ona na przewoźnika. A więc jednak nie będzie musiała przechodzić przez rzekę. Odetchnęła z ulgą. Wkrótce też pojawiła się łódź. Ktoś jej pomógł wnieść rower. Po chwili płynęła już w poprzek rzeki. Łódź posuwała się bezszelestnie, wiosło jakby nie w wodę uderzało, ale w mgłę. A ona sina i zimna osiadała na wszystkim. Na samym środku Gorzka ujrzała w całej krasie połyskujący stelaż nowego mostu, którego oświetlał pan wszędobylski. Wyglądał teraz jak pajęcza sieć rozciągnięta przez pająka giganta. Gdzieś zakrzyczał jakiś ptak. Dobili do brzegu. Gorzka wraz z rowerem znalazła się w końcu na drugim brzegu. Nie patrzyła już za siebie na rzekę, bo przed nią jeszcze dwa kilometry drogi przez las, a tam przecież wydarzyła się inna historia...

Komentarze

  1. Trochę się przestraszyłam, jak ktoś za nią stał. Ładne opisy i zdjęcia 😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, kiedyś nałogowo oglądałam horrory ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no Gorzka w prawdziwy horror się wpakowała , zresztą bardzo dobrze skonstruowany...
    Te śliczne ropuchy to skąd bierzesz??

    OdpowiedzUsuń
  4. Są uroczo przerażające.
    Najlepsze na atmosferę grozy.👀👀👁️

    OdpowiedzUsuń
  5. No i cudowna atmosfera! Pięknie opisałaś świat i doznania Gorzkiej. Dla mnie pycha!! Urokliwie bardzo na Twoich bagnach i w lesie. Zazdroszczę Ci zwłaszcza teraz, kiedy wszystko zaczyna żyć. Po prostu MNIAM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Urokliwie rzeczywiście się robi, ciepłego deszczu tylko brakuje, żeby to wszystko ruszyło z kopyta :)

      Usuń
  6. Gorzka jest bardzo,bardzo odważna i żeby roweru nie zapomniała, bo przed nią kolejny most i droga do nowego, nieznanego...
    Niech Gorzka Ropuch nie całuje. Księcia nie będzie, bo to horror 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co mi tam, kiedyś się odważę i pocałuję :))

      Usuń
  7. Złapie jakiegoś ropucha i dam mu buzik. Może się zmieni w prawdziwego księcia. Bardzo urocze zakątki 😍

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w