Przejdź do głównej zawartości

Z pamiętnika pewnej dziewczynki

Na śniadanie była tylko kromka chleba i mleko. Chleb można było podrobić i wrzucić do gorącego mleka, poczekać chwilę aż rozmięknie i dopiero wtedy zjeść. Można było trochę posolić, ale czy dziecko chciałoby solić? Może pocukrzyć, ale cukru prawie nigdy nie było. Robiła się z tego taka zupa mleczna. Taka namiastka corn flakesów. Lepsze to było od kaszy na mleku. Bo chleb był dobry. Bo zawsze piekła go mama. A najlepszy był, gdy go położyć na blasze, przypiec i posypać cukrem. Tylko tego cukru zawsze mało było. Ale to zwykle na kolację się jadało. Ewentualnie z masłem i ser. Trzeba było szybko uwinąć się z tym śniadaniem, bo droga do szkoły była daleka. Mama zawsze burczała pod nosem przerzucając fajerkami, bo słabo się paliło i tylko kątem oka obserwowała, czy śniadanie zjedzone czy nie. Długi pogrzebacz zawsze przywoływał ciarki na plecach, ale nigdy się tam nie oparł, choć czasem niewiele brakowało. 


 Akurat był czerwiec i ciepła, wilgotna wiosna. Do szkoły szło się polami, między łanami dojrzewającego zboża. A pola ciągnęły się długo między mniejszymi i większymi zagajnikami leśnymi, w których rosły i dojrzewały właśnie poziomki. Gdy się przechodziło obok takiego zagajnika, zawsze pachniało tak słodko i intensywnie, że chciało się przystanąć i przeleźć przez te kłujące jeżyny, tam na polanę i zerwać garść tych niesamowicie słodkich owoców. Po jednej garści chciało się następną i następną. Ale to dopiero w drodze powrotnej. 
Wcześnie rano nad polami unosiły się mgły, a trawa była tak mokra od rosy, że nie było innego wyjścia, jak iść na boso. Mimo tego sukienka i tak zawsze do połowy była mokra. Dziewczynka szła szybko tą orosiałą drogą, bo wiedziała, że musi zdążyć na ósmą do szkoły. A to przecież kilka kilometrów. Odwracała więc głowę od słodkiego poziomkowego zapachu, bo wiedziała, że jak się skusi, to na pewno się spóźni. Nie patrzyła na sarny skubiące na drodze, nie oglądała się za przemykającymi zającami, nie wsłuchiwała się w śpiew skowronka, nie wypatrywała kwiatków do bukietu, choć wiedziała, że w tym i w tym miejscu rosną właśnie te delikatne niebieskie, a tam dalej najpiękniejsze stokrotki, w tamtym zbożu najwięcej jest ciemnoniebieskich chabrów, a między nimi zdarzą się gdzieniegdzie ciemnoróżowe kwiatki z żółtym środkiem. Na skraju tamtego zagajnika jest poducha z białych, skromnych dzwonków, a na brzegu każdej drogi rosną gąski, ni to grzyby ni to kwiatki, które może nie bardzo pasują do bukietu, ale gęsi uwielbiają je jeść, więc w drodze powrotnej zawsze je zbiera, żeby rzucić coś swoim gęsiom , które zawsze krzykiem ją wołają, gdy wraca. 
 



Przed wyjściem grzecznie skinęła mamie głową, że prosto pójdzie do szkoły, że nie będzie poziomek zbierać, że nie będzie zaglądać ptakom w gniazda, gonić małych zajęcy ani kłaść się w zbożu, żeby poobserwować niebieskie niebo. Szła grzecznie, szybko, nie rozglądając się na boki. Rosa kleiła się jej do spódniczki, stopy były zupełnie mokre, słońce igrało w ciemnych włosach, które mama związała tylko byle jak chusteczką, że teraz wysypały się wszystkie i podskakiwały równo z ich miłą posiadaczką. Już duży kawałek drogi za nią. Tam na polach pasą się już czyjeś krowy, zrobiło jej się milej na duszy, kiedy patrzyła jak spokojnie żują trawę, teraz musi przejść przez zagajnik, w którym zawsze pachnie poziomkami. Słońce na chwilę schowało się za drzewami, zrobiło się chłodniej i jeszcze bardziej wilgotno, tylko że rosa też była zimniejsza. Delikatnie pachniało poziomkami, które jeszcze nie były rozgrzane południowym słońcem. Dróżka przez lasek była kręta i wąska. Wydeptana tylko ludzkimi stopami. Nikt tu nie jeździł wozem, tu wszyscy chodzili pieszo. Jeszcze czekał ją najchłodniejszy i najciemniejszy zakamarek, ale w oddali widać już było silny blask, który bił od pół. Coś poruszyło wysoką trawę, ptaki zamilkły. Usłyszała tylko jakby ktoś się szarpał z ostrymi jeżynami i ciężkie kroki. Drogę zastąpiło jej coś dużo większego od niej. Stanęło nieruchomo na samym środku wąskiej ścieżynki. Nie patrzyła w górę ani na boki, więc pierwsze co dostrzegła to ciężkie, ciemne, zniszczone buty. Ponad butami były stare, brudne spodnie z obtarganą jedną kieszenią. A potem mundur z błyszczącymi guzikami i pas gruby, brązowy. Były dłonie, które zaczęły wyciągać się ku niej, więc przerażona spojrzała wyżej, żeby spojrzeć w oczy tego człowieka, ale nie zobaczyła nic. Nie było oczu, nie było głowy. Z kołnierza wystawał tylko siny kikut z zastygłą brunatną krwią. A ręce zbliżały się coraz bardziej. Przerażona dziewczynka z wrzaskiem zawróciła  i uciekła jak mogła najprędzej. Nie odwróciła się ani razu. Przez jakiś czas czuła dyszący oddech za swoimi plecami, ale im dalej znajdowała się od zagajnika, tym słabszy się stawał, a gdy ujrzała krowy, to jakby nogi dostały więcej siły. Nie zwolniła jednak i z takim samym pędem wpadła na podwórko, a gęsi jak zwykle powitały ją gęgiem. Blada i prawie sztywna ze strachu usiadła przy stole i próbowała coś powiedzieć, ale matka jej w ogóle nie rozumiała. Dopiero po kilku minutach dziecko wykrztusiło z siebie, że już nigdy nie pójdzie samo do szkoły, że nie chce się uczyć, chyba że mama pójdzie razem z nią. 





Za jakiś czas historia żołnierza bez głowy przeminie zupełnie. Ile jest prawdy w tym, co zobaczyło dziecko, a ile dziecięcej wyobraźni? Ważna jest jedna rzecz, że autorka chwilę poczuła się jak ta mała dziewczynka, że poczuła tę chłodną rosę na nogach, poczuła słodki zapach poziomek i zobaczyła wyłaniające się z gąszczu jeżyn zwłoki żołnierza. Przez chwilę przeniosła się w zupełnie inny świat. 






























Komentarze

  1. Taki jeden zwykły dzień oczami dziecka może okazać się świetną opowieścią. Mnie takie sprawy nie dotyczyły, wychowywałam się w wielkim mieście. Dopiero na wakacje mogłam poznać pewne rzeczy jak choćby mgła na polach o poranku. Jakże to dla mnie było dziwne zjawisko. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mgły na polach są cudowne, szczególnie te na łąkach przy rzece, która również paruje. Mam u siebie takie jedno miejsce i ono zawsze będzie kojarzyło mi się z dzieciństwem i młodością. Oczywiście opowieść również mnie nie dotyczy, bo za młoda jestem, żeby pamiętać takie czasy, ale historia wydarzyła się naprawdę ;)

      Usuń
  2. chodzić we mgle, to jakby w innym świecie. kto wie, czy nie mieszkają w nim żołnierze bez głów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Taki ładny początek, aż zaczęłam wspominać swoje dzieciństwo :) Końcówka trochę niepokoi. Dorośli nie zawsze chcą wierzyć dzieciom, a przecież mogą mieć rację.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Nie wiem czemu ale ten obraz ta opowieść przypomniał mi postać i życie... bł. Karoliny Kózkówny.... ten obraz przyrody, dziewczynki i 'żołnierza' w lesie... Czasami tak jest. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję za odwiedziny. Cieszę się, że ta opowieść wywołuje jakieś konotacje. Pierwowzorem jest moja babcia, ale to bardzo dawne wspomnienie, bo nie żyje już od dawna. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo przyjemna opowieść Gorzka 😃 napisana ładnym lekkim językiem. Super się czyta. Zdjęcia równie urocze. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. tak, najważniejsze są wspomnienia, te które nas unoszą...W mojej głowie pozostał posmak smażonego chleba z cukrem i kurek wypiekanych na piecu...

    Wspomnienia są jak SPA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My wypiekaliśmy rydze i posypywaliśmy grubą solą, chleb też się smażyło. Rzeczywiście, jak spa :))

      Usuń
  9. Przypomina mi się moje dzieciństwo u cioci na wsi. Niestety nie wstawałam tak wcześnie rano.
    Nie goniłam do szkoły, bo trwały wakacje.
    Zdjęcia pięknie obrazują przeżycia bohaterki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, nie wiem, czy dokładnie tak było, bo większość sobie wymyśliłam :))

      Usuń
  10. Drobionka-tak się u nas mówiło na taki wdrobiony do mleka chleb. Czasem jadałam...na słono. Na słodko nie lubiłam:-)
    Śliczne zdjęcia. Znam te kwiatki:-) Nadal rosną w moich rodzinnych stronach.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tylko na słono, nie słyszałam o takiej nazwie "drobinka", przyjemna. Dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

A lubisz mnie? - Pogłaszcz mnie

Nikt tak pięknie nie mówił...   Czasami bardziej niż zwykle potrzebuje się głaskania. Nie będzie naukowych wywodów o tym, że do prawidłowego rozwoju niezbędny jest dotyk i zakładanie ręką włosów za ucho. Czasami ma się już po prostu tak dosyć zarówno razów, jak i obojętności, że chce się tylko, żeby ktoś Cię jak psa pogłaskał po grzbiecie, nic więcej nawet nie przychodzi do głowy. Ale jak nie ma ręki, to jest coś innego, co też choć w niewielkim stopniu okaże się namiastką dotyku. I tu przejdziemy do okropnych rzeczy. Brak dotyku ludzie, a i Mrs. Gorzka, wynagradzają sobie w bardzo różny, czasem nawet okropny sposób. Przede wszystkim materialnie. Rzecz, której się pragnie, też potrafi pogłaskać. Możemy przecież my ją pogłaskać. Nowy zegarek, nowa sukienka, długi sznur pereł lub nowe pokrowce na siedzenia w samochodzie mogą być bardzo miłe w dotyku, a już szczególnie gdy przyłożymy je do rozpalonego ciała. Przez chwilę, a czasem i dłuższą, sprawiają fizyczną przyjemność, która się objaw