Przejdź do głównej zawartości

Z dreszczykiem

Mrs. Gorzką autorka wsadzi dzisiaj w zupełnie nową sytuację. W zdarzenie, które spowoduje, że naprawdę się wystraszy i przekona się, co to zimny pot na plecach. A niech ma, niech jej serce mocniej zabije jak nie z miłości to ze strachu.
Całe pole spowijał ciężki półmrok, który z każdą minutą stawał się coraz bardziej głeboki i gęsty. Jeszcze tylko kilka chwil i stanie się zupełnie ciemno. W oddali nad lasem zaczął się jednak wyłaniać księżyc w kwadrze i droga przed Gorzką zaczynała powoli jaśnieć odbijając jego blask na wysuszonej i ubitej polnej dróżce. Szła samym środkiem, bo boki porośnięte trawą, były już mokre od rosy i nie chciała moczyć stóp w tej nocnej, zimnej kąpieli. Nie było jednak widać jeszcze ani końca ani nawet początku tej dziwnej drogi. Jaśniały tylko te dwa wyjeżdżone ślady na kilka metrów do przodu i to wszystko. Z jednej strony ciemniał bardziej fragment niedużego lasu, z którego dochodziły dziwne pewnie ptasie krzyki i pohukiwania. Nieco z boku stało jedno samotne drzewo o rzadkich rozłożystych gałęziach. Żaden ptak na pewno nie uwił tam gniazda.
Odwróciła głowę w drugą stronę, bo nie chciała zobaczyć dyndającego tam wisielca, którego tam pewnie nie było, bo przecież narodził się tylko w jej głowie. Oczywiście teraz go nie było. Kiedyś tam jednak wisiał i znalazło go dziecko, które szło za tatą po śladach pozostawionych na śniegu. 

Łatwo było odgadnąć, którędy szedł. Śnieg był głęboki i ślady widniały na nim jak wielkie czarne dziury. Dużo większe były niż jej stopy i musiała dużo większe kroki robić, żeby trafić nogą w tę znajomą dziurę. Zdawało jej się, że jeszcze czuć w nich ciepło po tacinej stopie, więc szła coraz szybciej śmiesznie skacząc, bo wydawało jej się, że to już tu zaraz tata się znajdzie. Ślad się jednak nagle urwał. Z nosem utkwionym w drogę rozpaczliwie rozglądała się za kolejnym śladem, ale nigdzie go nie widziała, podniosła więc głowę w górę, z nadzieją, że gdzieś w oddali znajdzie znajomą nieco zgarbioną sylwetkę. Owszem, znalazła, ale tata nie poruszał się i nie uśmiechał. Wisiał na drzewie tyłem do niej, ale po chwili bezwładna sylwetka odwróciła się dyndając w jej stronę. Tata to był, ale jakby nie on. Twarz inna, taka straszna. Jeszcze cicho wypowiedziała ot tak z przyzwyczajenia "tato", ale wiedziała, że tato nie odpowie. Odwróciła się w strachu i zaczęła szybko uciekać nie zważając już na wyżłobione w śniegu ślady, tylko brnęła sama torując sobie własną drogę na nowo do domu.
Nie sama Gorzka była na tej polnej drodze. Rozmawiała z towarzyszem głośno, śmiali się i żartowali. On też odwrócił głowę. Może przesadzili z żartami, może trafili na złą porę, bo księżyc nagle schował się za chmurami, ucichły ptaki i tylko jeden okropnie wołający zachrypniętym głosem zaskrzeczał im tak przeraźliwie nad głowami, że sami nie wiedząc czemu zaczęli uciekać. W tej jednej chwili nogi zrobiły im się jednak tak ciężkie, że nie mogli w ogóle posuwać się do przodu. Gorzkiej nikt za nogi nie złapał, nie poczuła na łydkach lodowatych dłoni, tylko ktoś jej w buty włożył dziesięciokilogramowe odważniki, że nie mogła kroku zrobić. Grzęźli razem jak muchy w smole na tej przeklętej drodze, próbowali do siebie mówić, ale nawet głosy ugrzęzły im w gardłach i tylko razem mieli świadomość, że z tyłu za nimi coś się dzieje, że coś się do nich zbliża. Dreszcze jakieś dziwne im przeszły po plecach, zesztywnieli niemalże na moment. Nie wiadomo ile to trwało, w końcu z gardeł wydobyły im się przeraźliwe krzyki, nogi nieco zelżały, że mogli powoli zacząć przyspieszać. Kto to wie, w jakim tempie przebyli tę nieszczęsną drogę, której ani końca ani początku nie było widać. Kto to wie, czy czasem nie pobili jakiegoś rekordu. Kto to wie, bo żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby włączyć stoper. Nawet jeśli zdobyli jakiś rekord, to się o tym nigdy nie dowiedzą. 
Od tego czasu Gorzka tę drogę nocą omija szerokim łukiem. Zresztą po co miałaby tam iść? Jest inna przecież, znacznie przyjemniejsza, bez wisielców na drzewach, bez obezwładniającej ciszy, bez tych ochrypłych głosów jakby z głębi ziemi. 
A drzewo przecież nie uschło. Wprost przeciwnie. Jest wciąż największe z odpowiednio grubymi gałęziami i kusi. 
Ale teraz przecież mamy lato. I nikt nie posądzi Gorzkej o kłamstwo, bo współtowarzysz bijąc się w pierś poświadczy o tej zbiorowej halucynacji




Komentarze

  1. Oj straszysz Gorzką. Nic dziwnego, że już na drogę nie wejdzie.
    Chyba na wsi najwięcej takich dróg. W mieście wszystko uładzone i zabudowane.
    Możesz chodzić po chodniku lub kawałkach jeszcze nie zajętych przez budowle.
    Jeśli coś ma straszyć to tylko te budowle, ulice, hałas, ludzie, ich duże i małe psy.
    Cieszę się, że Gorzka wróciła, że znów ją widzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem trzeba ją trochę postraszyć, żeby głowy za wysoko nie nosiła. Miasta też mają swoje mroczne zakamarki, czasem jeszcze lepsze. Dziękuję za komentarz, a Gorzka cieszy się niezmiernie, że jest mile widziana. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Jaką to ponurą scenerię musiała oglądać Gorzka. A zdjęcia ładne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia zupełnie przypadkowe, ale to jest tak, jak wpada mi jakaś myśl do głowy bez wcześniejszego bodźca wzrokowego :)

      Usuń
  3. Wisielce może nie najpiękniejsze ale lepiej jest o nich wiedzieć niż nie wiedzieć. Pozdrawiam!^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej ich w ogóle nie widywać :) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

      Usuń
  4. Umiesz budować klimat :)) Czyta się bardzo dobrze. Zdjęcia mroczne i ładnie się wpasowały. Pozdrawiam Cię serdecznie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, również pozdrawiam Cię serdecznie :))

      Usuń
  5. Wystraszyłam się 🙂 Niesamowice malujesz słowami obrazy. Ale nawet te gorzkie i smutne mi się podobają, bo dobrze piszesz. W realu nie chciałabym w lesie zobaczyć wisielca. Chyba bym już nigdy nie poszła do lasu .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w