Przejdź do głównej zawartości

Strzyga vel upiór z Dankowa

Czarne zjawy, upiory, bezkształtne postacie czające się w mroku, strzygi... Wiecie, co to są strzygi?  To ani upiory, ani zjawy, ani wampiry, ale prawdziwa mieszanka wybuchowa. Źle sypiasz i rano jesteś zupełnie wyczerpany? A może nieswojo czujesz się w swoim mieszkaniu? Znalazłeś ślad po ugryzieniu na brodzie lub ramieniu, a nie było żadnej upojnej nocy? To bez wątpienia zasługa strzygi. Tylko ona mogła to zrobić. Same wybierają sobie miejsce, gdzie będą urzędować. Najczęściej są to miejsca, które znają, np. domy, w których mieszkały. Bo strzygą może zostać każdy, tzn. prawie. Stanie się nią zamordowany noworodek zakopany w lesie, dziecko, które urodziło się z zębami, zrośniętymi brwiami - takie często od razu uśmiercano, bo bano się, że przyniosą na dom nieszczęście, tak samo zresztą jak drugie z bliźniąt. Ale strzygą mogła też zostać dorosła osoba, która lunatykowała, miała podwójny szereg zębów lub nie posiadała włosów pod pachami (słuchajcie panie! i panowie zresztą też). Zazwyczaj była kobietą, choć podobno gatunek męski też się zdarzał, ale rzadko i jest to tzw. strzygoń. Od ich ugryzienia nie umieramy, ale słabniemy, nie możemy sypiać, mamy kiepskie samopoczucie (czyli obecnie większość z nas), chorujemy na nie wiadomo co, itp. Kto natomiast zostaje upiorem? Upiorem może zostać dusza pokutująca za popełnione grzechy. Nawiedza i straszy swoim wyglądem. Taki jeden upiór straszy podobno w Dankowie.

Danków to całkiem ładna wieś. Szczególne wrażenie robi kościół i stare mury, jakie pozostały po starym zamku bastionowym. Murowany zamek powstał prawdopodobnie w XV wieku, a w XVI przebudowano go w rezydencję szlachecką i w tym mniej więcej też czasie wybudowano tam również kościół. W XVII zamek wieku został doinwestowany przez Stanisława Warszyckiego w nowoczesne fortyfikacje, który był, m.in. kasztelanem krakowskim. W 1767 roku zamek spłonął prawie całkowicie od pioruna, a ostatecznie został rozebrany przez miejscowego księdza w drugiej połowie XIX wieku. Do tej pory pozostały tylko między innymi wały ziemne, część muru, fosy, bramy i prostokątna ruina budynku z kamienia obok kościoła. Nie o zamku i kościele jednak będzie, ale o Warszyckim, który było podobno człowiekiem o wyjątkowo podłym charakterze, i pewnie dzięki temu do dzisiaj straszy w okolicach Dankowa.

Podobno od czasu do czasu objeżdża swoje włości na narowistym koniu. W oczy rzuca się przede wszystkim jego chuda i śniada twarz oraz długie i czarne włosy. Dla mieszkańców jest jasne, że pokutuje w ten sposób za grzechy, które popełnił wobec ludzi. Mało tego, uważano nawet, że już za życia został przez samego diabła zabrany prosto do piekła, a i w legendach utożsamiany jest z samym diabłem. Mimo podłego charakteru posiada jednak na Jasnej Górze nagrobek, ponieważ był jednym z fundatorów rozbudowy Kaplicy Cudownego Obrazu, a poza tym przysłużył się również podczas oblężenia Jasnej Góry przez Szwedów, m.in. dostarczając działa. 

Miał bardzo dalekosiężne plany rozbudowy zamku w Dankowie. Chciał nawet stworzyć Liswarcie nowe koryto, do czego zresztą zagonił setki chłopów mieszkających w pobliżu. Był wobec nich strasznie okrutny, niejeden stracił tam życie, podobno do dzisiaj słychać ich jęki i pojawiają się dziwne światła, słychać turkot ciężkich wozów. Kto stanął na jego drodze, mógł pożegnać się z życiem. Zatrudniał nawet prywatnego kata, który wykonywał za niego część czarnej roboty, bo sam nie nadążał. Toczyło się przeciwko niemu wiele spraw kryminalnych. Równie okrutnych czynów dopuszczał się wobec kobiet, w tym także swoich żon. Nie tylko bił je i chłostał publiczne, bo zdarzało mu się również mordować. 

Jedna z legend mówi, że jego trzecia żona, która była młodsza o 40 lat, została żywcem zamurowana w wieży, którą następnie kazał wysadzić. A wszystko dlatego, że kobieta zemdlała, gdy odwiedził ich młody graf, z którym podobno była potajemnie zaręczona. Warszycki podejrzewając, że za taką słabością może coś stać, zabił na jej oczach grafa, służącą, która nic nie chciała powiedzieć, a ją samą zamurował, a następnie kazał podpalić. 

Krakowski kasztelan podobno do dzisiaj straszy w okolicy kościoła, plebani oraz ruin zamku. Najczęściej widywany jest właśnie w postaci upiornej zjawy z bladą twarzą i czarnymi włosami, która dogląda konno swoich włości. Czasem bywa to także skuty łańcuchami czarny pies, który pilnuje posiadłości, a czasem jeszcze można usłyszeć szatański śmiech. Inni uważają, że pilnuje on swoich włości nie tylko dlatego, aby odpokutować za swoje przewinienia. On również pilnuje swoich bogactw, które ukrył właśnie w tych okolicach. 

Kto jeszcze wierzy w takie historie? Oj wierzą jeszcze, wierzą, ale dzisiaj więcej się z tego śmieją i kiwają głową z powątpiewaniem do czasu, aż ich samych upiór na czarnym koniu nie będzie ścigał przez pola. A ja miałam koleżankę, która miała zrośnięte brwi i przez całe dzieciństwo wierzyłam, że ona naprawdę zostanie strzygą po śmierci. 






Korzystałam z "Legendy i baśnie znad Warty" B. Snoch,  http://www.jura-pilica.com/?1633-1717-warszyccy,24 oraz https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2015/03/05/strzyga/

 

Komentarze

  1. Ale ładnie wygrzebałaś! Dobra, benedyktyńska praca. Choć jak czytałem wstęp, to aż mi się buzia uśmiechała (jak to u nas Strzygoni). Fascynuje mnie ten podziemny nurt, który chyba zawsze był i jest w lokalnych opowieściach. Choć wiadomo, że skłonni ludzie nie są do opowiadania. Trzeba trochę wrosnąć, albo trafić na tę osobę, której się będzie chciało poświęcić czas. Swoją drogą wizja zamykania żony w wieży i jej podpalenie, bardzo do mnie przemówiła. Co to znaczy się wkurzyć :)) No dobra, śmieszkuję, ale właśnie to, co napisałaś jest cenne. Tysiąc lat chrześcijaństwa nie wyrugowało z ludzi tego, co stanowiło zawsze o ich tożsamości z miejscem. Wybacz, patrzę na to z mojej perspektywy człowieka, który lubi takie opowieści i szuka ich źródeł :))
    Dziękuję Ci, zwłaszcza za wstęp (SUPER!!!) I oczywiście bardzo, bardzo Cię pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, mnie to najpierw prababcia i babcie karmiły takimi opowiastkami, a potem jak tylko nauczyłam się czytać, to już tylko za takie rzeczy się zabierałam, ale to pewnie dlatego, że moja mama i wszystkie ciotki czytały czasopismo pt. "Wróżka", no i jak miałam te 10 lat, to też to brałam do ręki, a potem jak szłam do biblioteki, to też tylko takie rzeczy sobie wyszukiwałam. Pewnie dlatego nie przemawiają do mnie ani przesądy, ani horoskopy, bo przepruciałam wszystko do poszewki (czy podszewki - nie wiem, co będzie właściwsze, chodzi mi po głowie jakieś stare porzekadło, ale nie mogę go wyłowić) i z czasem włożyłam wszystko między bajki. Ale lubię posłuchać, jak inni o tym opowiadają, jak poważnie o tym mówią i wielki oczy robią przy tym. Wstęp musiał być ciekawy, żeby czytelnik dobrnął chociaż do środka. Cieszę się, że Ci się podobało, również pozdrowienia ślę :)))

      Usuń
  2. Na wąpierzach to ja się znam i żaden strzygoń mi nie straszny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, Ty to jesteś prawdziwym znawcą. :)

      Usuń
    2. Ha ha, ile mitów tyle teorii. Znać wszystko to jak nie wiedzieć niczego. ;)

      Usuń
    3. A to też prawda, dlatego cały czas mi się wydaje, że nic nie wiem.

      Usuń
  3. No to mam trochę na wieczór rozrywki z krainy podań. legend. Tak mi się teraz wspomniał czas dzieciństwa, jak to zbierały się sąsiadki na skubanie pierza i opowiadały tego typu historie. Bardzo lubiłam te zimowe długie wieczory. Nieraz i brakło światła, bo to zapadła wioska a właściwie osada była w Bieszczadach, to uruchamiano lampy naftowe. W wydłużonych cieniach padających na ściany opowieści owe nabierały realnych kształtów. Nie zapamiętałam w sumie żadnej opowiastki, albo na ten moment nie umiem sobie przypomnieć. Jedynie co to, że wtedy bałam się wyjść nocą na dwór i bałam się tych olbrzymich cieni na ścianach. Po latach pozostało tylko wspomnienie ciepła kaflowego pieca, worków z pierzem i mimo, że było straszno, to było ciepło i bezpiecznie. Szkoda czasami, że zanikają pewne obyczaje. Pięknie snujesz tą swoją opowieść. Strzygi ostanio napotkałam u pana Sapkowskiego :) no i w realu już żywych. O parę takich się potknęłam. Bywa i tak też. Niesamowite ile prawdy jest w tych odwiecznych przekazach. Cudne zdjęcia. Uściski i pięknych zimowych wieczorów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam darcie pierza i pamiętam, o czym wtedy opowiadano, to były właśnie takie historie, im bardziej niesamowite, tym lepiej. I ja się wtedy też bałam wyjść. Dobrze, że czułaś się bezpiecznie, my byliśmy niegrzeczni i cały czas nas straszono, żeby nas uspokoić. Co to były za czasy, pamiętam babcie potrafiły posunąć się do jeszcze innych czynów, byleby tylko wnuczęta grzecznie siedziały i nie dawały znać, że żyją. Ile jest w nich prawdy, to już nie wiem, pewnie większość była nieźle podkoloryzowana, nie było telewizji, czasopism się mało czytało, gdzieś musiało mieć ujście, to całe niewiadome i niewytłumaczalne. Zdjęć mi trochę zabrakło, ale kiedyś to nadrobię. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  4. Legendy i baśnie cały czas lubię. Często właśnie podczas naszych wojaży odkrywam nowe i nowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To świetna sprawa zbierać takie opowieści z różnych miejsc. Czasem nawet uda się gdzieś taki lokalny zbiorek opowiastek dorwać :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha ...

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog...

W chowanego

Zabawa w chowanego była zawsze najlepsza. Na babcinym podwórku było pełno szop, komórek, strychów, była i piwnica, i najróżniejsze naprawdę niezwykłe zakamarki, w których łatwo było się ukryć, ale potem wychodził z nich człowiek z toną pajęczyn na głowie, umorusaną buzią i rękoma, o ubraniu nawet nie wspominając. Taka zabawa była jednak najlepsza. Nieważne były pasy na goły tyłek, zapominało się o nich szybko, ale nigdy nie zapominało się podniecającego uczucia, które aż wierciło w brzuchu, gdy ktoś przechodził koło twojej kryjówki i nie potrafił cię znaleźć. Albo uczucie, gdy myślisz, że nikt cię nie widzi, a nagle czujesz czyjś dotyk na swoich plecach. A potem złość, ale i szczery śmiech. A najprzyjemniej było, gdy w zabawie brały udział właśnie te, a nie inne osoby.   Zabawa w chowanego trwa nadal. Kto się da odnaleźć, kto uchyli rąbka tajemnicy? Jak zabawa w butelkę - na kogo wypadnie - ten zdradza szczegół ze swojego życia, o którym oczywiście nikt nie wie. Chowamy się...