Mrs. Gorzka od tygodnia cierpi na szumy uszne bądź na głuchotę całkowitą sporadyczną. I wciąż odbija jej się sianem. Od rana może przytknąć tylko jedno ucho, bo tylko jedną rękę ma wolną, potem wieczorem może już użyć obu, ale wtedy już w zasadzie nie ma takiej potrzeby. Jest to choroba środowiskowa zewnętrzna lub typowo swojska, można powiedzieć nawet domowa, wszystko zależy od tego, gdzie się nie chce słuchać. Gorzka cierpi na tę przypadłość póki co tylko w pracy. I dopiero od tygodnia. Wcześniej jakoś słuchała, coś tam przyjmowała, część ulatywało i jakoś to było. Teraz te wszystkie rozmowy wytrącają ją strasznie z jej świata najprościej mówiąc. Bo Gorzka w pracy nie może się przytulać. I w tym tkwi problem. Wszytko przez czyjąś rękę i przez jej rękę. Czy złapanie kogoś za tę kończynę górną, może doprowadzić do obsesji? Ręka była ciepła, dokładnie taka sama jak Gorzkiej. I w rzeczywistości do tego dotyku nie powinno nigdy dojść, po prostu stało się coś nieprzewidywalnego. I nikt nie wie, kto kogo złapał. Historia rodem z zatłoczonego tramwaju, gdzie ludzkie ręce i nogi przeplatają się w najróżniejszy sposób. Ale tutaj tłoku nie było, były tylko dwie osoby. Od tygodnia Gorzka myśli nad tym fenomenem, uszy zatyka, żeby móc myśleć i nie słyszeć tego bla, bla, bla, a tu już sobota, a ona nic nie wymyśliła. Albo ktoś tu kłamie, albo... No właśnie albo co? Ironia losu, Ktoś sobie żarty robi z dwojga poważnych ludzi. To K nie przez przypadek jest z dużej litery, bo kto tam wie, kto za nim może się kryć! No i rozkojarzyła się Gorzka i wieczory jakieś długie i dziwne się zrobiły i koty do ścian zaczęły się przytulać...
Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog
Komentarze
Prześlij komentarz