Przejdź do głównej zawartości

W jeżynowym

Dawno temu w tym miejscu rosły poziomki. Dawno temu. Dawno w temu w tym miejscu rosły jeżyny. Dawno to było. Żeby je zerwać, trzeba było podrapać się niemiłosiernie, porozrywać rajstopy, skarpety, spódnice i spodnie. Wychodziło się z tych krzaków jak z jakiejś wojny. Tu rana, tam rana, a na nogach ślady jak po pile mechanicznej. Warte to jednak było grzechu soczystych i gorących od słońca czarnych owoców, które zwisały z drapieżnych gałązek w najbardziej niedostępnych miejscach jak jakiś owoc zakazany. Niesamowicie słodki. Co tam rany, co tam potargane ubrania, kto by na to zwracał uwagę. Tam była słodycz jedyna taka. I tylko latem, o tej jednej porze, więc jak można było sobie odmówić. Takich rzeczy nie można sobie odmawiać. To grzech prawie.
Dłonie i buzie po tej niesłychanej rozkoszy pachniały tak jeżynowo, że Gorzka do dziś kupując perfumy szuka tych z nutą jeżyny. Potem z taką słodką buzią i dłońmi wylizanymi najlepiej jak to możliwe, zasypiało się równie słodko i ufnie jak to dziecko. A ranek dopiero przypominał, co się dzień wcześniej wyprawiało. Wszystkie rany piekły i szczypały okropnie, a nogi i ręce były czerwone, ale już nie od soku jeżynowego, ale od krwi, która jeszcze w niektórych miejscach całkiem żywa była wraz z ostrymi kolcami, które zapomniało się wyciągnąć ze skóry. A jak potem babcia to zobaczyła i kazała się umyć, albo co gorsza, w domu przypadkiem znalazła się woda utleniona lub spirytus salicylowy, to bolało. Oj bolało. Niewiele to jednak nauczyło, bo kolejnego lata, jak nie nawet następnego dnia, znów się tam lazło i wracało w takim samym błogim stanie. Raz kiedyś w tych krzakach dzieci stary mundur z metalowymi guzikami znalazły i hełm. Raz inny szkielet wielki, co prawda pewnie jakiegoś zwierzęcia, ale jednak. To dopiero było odkrycie. To dopiero było coś. A o starą menażkę to się nawet pobili, jak i o te dziwne monety.
Dziś już nie ma tu jeżyn. Co było, minęło.  Jak to dobrze, że człowiek się w nich wystarczająco unurzał. Przynajmniej niczego teraz nie żałuje, a po ranach i tak przecież nie ma śladu.

Czasem nadchodzi taki czas, że daje ci właśnie to, co ty się boisz wziąć. Czasem nadchodzi taki czas, a ty udajesz, że go nie ma, że jest całkiem inny, ważniejszy i na nim się koncentrujesz, a tamten zbywasz niepewnym spojrzeniem. Bo ten czas za bardzo ci wszystko komplikuje, więc udajesz, że go nie ma, masz inny, ważniejszy. A może nawet dwa albo trzy. Jaki ty bogaty jesteś, że możesz tak przebierać.
A tam dojrzewają jeżyny i jeśli ty ich nie zerwiesz, zrobi to ktoś inny. I ptaki będą miały co jeść. Ten czas nie będzie się ociągał i na ciebie czekał, on się dopełni i bez ciebie. A potem już jeżyn nie będzie. Może będą malinowe chruśniaki albo poziomki.

I mimo że się Gorzka w dzieciństwie unurzała wystarczająco, i tak teraz nabrała ogromnej ochoty wleźć pod te krzaki, mimo że kłujące, wczołgać się tam i zasnąć. A potem wstać jak gdyby nic i iść taką drogę, nie wiadomo gdzie.









Komentarze

  1. W malinowym chruśniaku- przyszedł mi na myśl ten piękny wiersz Leśmiana... kiedyś znałam go na pamięć i pamiętałam każdą chwilę ówczesnnego czasu, gdy go czytałam. Tak, jak Ty, jeżynowy, letni czas...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię ten wiersz i przyznam, że chodził mi po głowie, gdy pisałam. Zresztą to było takie nieco celowe ;)

      Usuń
  2. Auć. Aż poczułam ten charakterystyczny ból i pieczenie w okolicach nadgarstków i kostek, które pamiętam z dzieciństwa od zbierania jeżyn. Przypominam sobie teraz nawet jak wyglądały te zadrapania, nie można ich było z niczym pomylić, od razu było wiadomo gdzie się było i co robiło.
    Tam gdzie się wychowywłam jako dziecko na jeżyny mówiono dziady, tu gdzie mieszkam teraz nazywają je oberżyną.
    A teraz, żeby zwieńczyć ten tekst otworzę sobie konfiture z jeżyn i poczuję smak lata dzieciństwia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wino jeżynowe pachnie cudownie i ciasto z jeżynami..., no cóż po prostu uwielbiam jeżyny. A ból kostek to taki tylko niewinny dodatek, no trochę bolesny, ale cóż. To ciekawe, nigdy nie słyszałam, o nazwie "dziady", ciekawe skąd się wzięła, aż sobie poszperam :)

      Usuń
    2. *ostrężyną oczywiście, słownik w moim telefonie jak widać wiedział jednak lepiej;)

      Usuń
  3. I ta nostalgia... Wiele rzeczy już minęło bezpowrotnie, ale dobrze, że wspomnienia zostają z nami na zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie lubiłam kiedyś swojego dzieciństwa, dopiero teraz odkrywam jego uroki. :)

      Usuń
  4. tekst cudowny. Oj, dobrze, ze wspomniałaś o tym ostatnio, ze jeżyny kwitną. Kiedy otworzyłem bloga, uśmiechnąłem się i przepadłem w gąszczu. Cudownie opisujesz świat dzieciństwa i odwołujesz się do tego, co mi znane. Bo ja byłem pierwszy do włażenia w największy gąszcz po to, by zerwać kilka jeżyn (ostrężyn). Ja miałem skojarzenie z fragmentem wiersza Szymborskiej "...piłka w zaroślach dzieciństwa", choć Leśmian oczywiście też. Niby wydorośleliśmy bardzo, ale to, co gdzieś w nas było, jako dzieci, to ciągle jest, ciągle krąży. I ja od razu mówię, ze nie wypieram się tego, ze włażę po dawnemu w największe chaszcze po słodki owoc. Nic nie smakuje lepiej i zgadzam się z Tobą i z Twoimi wnioskami. A rany? Rany są po to, by pamiętać to, co było dobre :))) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i podziwiam zdjęcia. masz rękę kobieto, masz, nie zaprzeczaj. Bardzo mi się podobają. Może będziesz zaskoczona, ale brzozy z zieloną mgiełką, to mój nr 1 :)) Zdrowia dal Ciebie :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Przepraszam za literówki. Telefon usiłuje przejąć kontrolę nad moimi myślami - wojna światów :P Złośliwość rzeczy martwych niestety.

      Usuń
    2. Nigdy też nie miałam oporów przed włażeniem w największe krzaki :) Jeszcze teraz mi się to zdarza. Jakoś tak nie przepadałam za oszczędzaniem się, choć jak popatrzę na innych, co potrafią wyczyniać, to i tak uważam, że dbam o siebie. Wiersz o piłce przypomniałeś mi, coś w nim musiało być, bo przypomina mi się ten wiersz i jego nastrój i muszę Ci przyznać rację, choć samej nie przyszłoby mi to do głowy. Tak późno piszę, ale wzięłam się za szycie maseczek wielokrotnego użytku, a pierwszy raz w życiu miałam maszynę do szycia w ręku. Udało mi się jednak bestię rozgryźć bez instrukcji i tym sposobem powstały moje pierwsze dzieła, które przypominają, to czym być powinny - czyli jest ok :) Zdrowia również dla Ciebie, bo to teraz najważniejsze :))))

      Usuń
  5. "ślady jak po pile mechanicznej" – skąd ja to znam. :D Ostatnim razem jak z krzaków wylazłam, pytano mnie czy uciekłam z obozu koncentracyjnego przez ostrokoły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się to sformułowanie kojarzy tylko i wyłącznie z teksańską masakrą, ale tutaj akurat pasowało mi jakoś wyjątkowo :)

      Usuń
    2. Fajne są takie akcje , dzikie śliwki , jabłka , jagody , jutro jadę zrywać pokrzywę :)

      Usuń
  6. a to dopiero numer!
    Gorzką na słodkie wygnało.
    i na wspominki. - jeżyny pachną, aż w głowie kręci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Gorzka to już nie może tak tylko gorzko i gorzko.

      Usuń
  7. Zabrałaś mnie w ten zimny piękny wiosenny dzień i do mojego kawałka z dzieciństwa. Dobry tekst. I pycha jeżyny :) Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zabrałam :) Również pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  8. Mam w pamięci takie jeżynowe miejsce z lat dzieciństwa. Jeżyny już tam nie rosną ale wciąż pamiętam ich smak. I kolor języka po ich zjedzeniu;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Język i u mnie ręce aż do łokci, bo zbierało się je najczęściej na dłoń, a były niezwykle soczyste :)

      Usuń
  9. It is unfortunate that the blackberry garden is gone ...

    I imagine how exciting it is when picking ripe berries of blackberry even though the skin might be injured.

    Greetings from Indonesia :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Yes, this garden is gone. Greetings from Poland :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj pamiętam, pamiętam. Łaziło się kiedyś odrapanym ubrudzonym z rozbitymi kapłanami, ale te leśne jerzyny, maliny i poziomki smakowały wybornie. Dziś już tego nie ma, a szkoda. Pamiętam jak bolało gdy babcia lała kolana spirytusem i wcale nie patrzyła czy płacze czy nie, miało być zdezynfekowane i już. To były czasy, za którymi tęsknię. Serdeczności Gorzka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha ...

Czarowanie

Nie czarujmy się. Życie w większości składa się z rupieci. Nie można wszystkiego egzaltować, bo niedługo zaczniemy płakać nad rozlanym mlekiem i rozbitym dzbanem. Potłuczesz dzban, to zawsze możesz kupić nowy. Jeden rupieć więcej i jeden mniej. Rupieć jednak nieco przydatny. Czym mierzyć przydatność rupieci? Coś, czego codziennie używamy, możemy śmiało powiedzieć, że to nie rupieć. Wszystko co stoi nieużywane, to już rupiecie. A gdy kupimy nowy dzban, to który wtedy staje się rupieciem: stary czy nowy? A może obydwa? Dla swojego dobra powinniśmy może czasem pewne rzeczy wyrzucić. Ale jeśli nie można? Jeśli pewnych rzeczy nie można po prostu wziąć w rękę i wyrzucić, choć tak byłoby najlepiej. Bo ręka odmawia posłuszeństwa i śmieje ci się prosto w twarz cedząc przez palce: "nie wyrzucisz mnie, nie masz tyle siły". I nie wyrzucisz, choćbyś chciała Gorzka, to nie wyrzucisz, nie masz jeszcze tyle siły w sobie. Jeszcze wierzysz w jakąś cholerną bajkę. Świat zasypują śmieci, top...

Na walizkach

      Zamiast spokojnie siedzieć na dupie, to tylko by się włóczyła. Mrs. Gorzka naprawdę stara się ograniczyć swoje wojaże, ale po prostu nie może. Jak tylko siada, to zaraz czuje, że musi wstać. Zazwyczaj też więc siada na samym brzegu krzesła czy ławki, żeby jak najszybciej się ulotnić. Bardzo rzadko zdarzają się chwile, że siedzi z przyjemnością i najczęściej dzieje się tak tylko wtedy, gdy czuje, że musi zwyczajnie fizycznie odpocząć. W pozostałych przypadkach albo jej się gdzieś spieszy, albo wydaje się jej, że zajmuje komuś niepotrzebnie czas i czuje się po prostu zbędna, jak dodatkowa niepotrzebna walizka, do której włożyło się ubrania takie "na wszelki wypadek". Tylko jeden raz w życiu przysiadła i poczuła, że jest we właściwym czasie i we właściwym miejscu - to bardzo maleńko jak na jej długie życie. Tak bardzo mało, że coraz bardziej niespokojnie robi wszystko, żeby znów się to powtórzyło. I odgrzebuje je w pamięci, jak jakąś niedoścignioną namiastkę szczę...