Przejdź do głównej zawartości

Piramida i sprężyna

           Nadszedł listopad. Mrs. Gorzka od roku zebrała bardzo dużo myśli i różnych innych dziwnych nastrojów, obrazów, melodii, książek, suchych badyli i uczuć. Zrobiła się z tego dosyć pokaźna kupka, a może nawet i kupa. No i jeśli przy takim ładnym podsumowaniu Mrs. Gorzka dochodzi do ekskrementów, to znaczy, że łagodnie mówiąc, coś poszło nie tak. Tylko Mrs. Gorzka nie wie gdzie. Bo te wszystkie zbierane okruchy począwszy od zdania w książce, a kończąc na dziurze w rajstopach, to coś, co ją jakoś trzymało. Jak te natrętne kolce na zarośniętych cmentarzach, które przyczepią się i nie chcą puścić, tak i ją łapały za jedną czy drugą nogę i nie chciały oddać, a nawet odbijały Gorzką jak sprężyna. Wyskakiwała raz wyżej raz niżej, czasem się potłukła i co teraz z tą sprężyną? Czy ona jeszcze jest? A jeśli nie ma, to gdzie znów taką dostanę? Choćby na pół roku jeszcze, na miesiąc... Mrs. Gorzka musi teraz sama stworzyć sobie taką sprężynę, żeby się odbijać. Patrzy na swoje ręce, na nogi, patrzy do lustra, ale nic nie widzi, nie widzi sprężyny, nie ma nawet drucika. Jest wielka szara piramida, bez żadnego, choćby najmniejszego otworu. I ta piramida przysłania wszystko...
A miało być o Mrs. Gorzkiej hipokrytce. Odkąd Gorzka zobaczyła to słowo, a widzi je teraz wszędzie, to i zaczęła go używać. Miało być ładnie, miało być grzecznie, bo tak przecież musi być. Nie ma złych uczuć, nie ma złych spojrzeń, nie ma złych dotyków, są paciorki różańca, które tylko na fotografii pięknie wychodzą, są długie jęzory, spódnice do pół łydki, tort i kawa. (Jakie to pospolite!?) Zaplatała się tam Mrs. Gorzka jakimś cudem, nie szła swoją ścieżką, a wydeptaną drogą. Przyjemnie szło się tylko przez chwilę. Mrs. Gorzka wylazła ze swojej skorupy. Zamiast jasnych drogowskazów woli jednak swoje zarośnięte ścieżki, suche badyle, samotne zachody słońca, cienkie jak pajęczyna myśli. I to jest właśnie szczyt jej hipokryzji. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w