Przejdź do głównej zawartości

Opowiadanie powyborcze komercyjne

     Zosia wstała dzisiaj dwiema prawymi nogami. Zanurzyła stopy w miękkie pluszowe kapciuszki z długimi uszami i czarnymi noskami, a ręką sięgnęła po puchaty, delikatnie różowy szlafrok, który jak zawsze wisiał na oparciu krzesła przy toaletce. Nie było więc drastycznego zderzenia z zimnem, bo z puchu w puch Zosia przeniknęła delikatnie jak rusałka. Bo Zosie to są bardzo odważne kobiety i zawsze wiedzą, czego chcą od życia, i rzadko im się coś nie udaje. Tak przynajmniej nasza Zosia wyczytała w magicznym imienniku i sobie to zapamiętała. 
Mimo że dzisiaj niedziela, to Zosia musiała wstać do pracy. Ale to nic nie szkodzi. Dzisiaj bierze udział w bardzo ważnym wydarzeniu i musi dać z siebie wszystko. Bo o wszystko tutaj chodzi, o cały jej świat, o każdy poranek i popołudnie od poniedziałku do piątku i o takie niedziele jak dzisiaj. Nic, ale to nic nie może zburzyć jej świętego porządku. Bo Zosia codziennie rano wstaje o 5.45, by punktualnie o 7.30 być w swojej ulubionej pracy biurowej, aby znów o godzinie 15.30 po drobnych zakupach wrócić do domu. Codziennie rano z lustra patrzy na nią śliczna upudrowana buzia z idealnie wymodelowanymi popielato blond włosami. Tak tak, bo Zosia posiada ten sam piękny odcień włosów co Izabela Łęcka, ma także równie namiętne usta, zawsze delikatnie pociągnięte nieziemsko pachnącym, różowym błyszczykiem, no tylko w metryce mają nieco inaczej, bo nasza bohaterka o dekadę z hakiem jest starsza.
Cały świat Zosi kręci się od dawna w tym samym rytmie, którego centrum zajmuje osoba niebywale przystojna, inteligentna, zaradna, dowcipna, zawsze w idealnie skrojonym garniturze i idealnie wyprasowanej koszuli - jej pracodawca. Człowiek, który budzi w niej najszlachetniejsze uczucia, który dał jej stabilizację i pewne jutro, bez skazy pierworodnej poczęty, człowiek-anioł.
Dlatego, mimo że dzisiaj niedziela, Zosia idzie do pracy by przypilnować, a potem policzyć głosy na jej anioła. Już czwarty raz dostąpiła tego zaszczytu, zawsze wszystko przebiegało po jej myśli, zawsze pierwsza dzwoniła do Niego, by podać mu tę wspaniałą informację, zawsze soczyście jej za cudowny wynik dziękował, a rano przynosił czekoladki i kwiaty... 
 
Specjalnie na tę okazję kupiła cudowną sukienkę w kolorze późno październikowych marcinków, ramoneskę w kolorze ecru i liliowe szpilki. Nie spóźniła się, gdzieżby ona, tylko zapomniała zabrać kanapki ze stołu, więc może jej nieco głód doskwierać, ale to nic wielkiego, najwyżej wypije pięć herbat, byleby tylko nie musiała zbyt często do toalety wychodzić, bo komisja w tym roku jakoś się zagęściła nieco i jacyś obcy ludzie się przypatrują. To nie jest jej jednak w stanie zepsuć humoru i zdjąć przyklejonego uśmiechu z buzi. 

To opowiadanie może zakończyć się na dwa sposoby. Ponieważ Mrs. Gorzka polubiła liliową Zosię, zburzy nieco jej porządek, ale zyska być może człowieka, a nie lalkę. 

Zosia późną nocą wróciła do domu. Otworzyła drzwi jak zwykle, jak zwykle na stole czekał posiłek, który zrobiła dla niej mama, ale poza nim nikt inny nie czekał. Wszyscy spali, bo wiedzieli, że Zosia i tak wszystkiego dopilnuje jak należy. Nie ubyło Zosi włosów na głowie, tylko podkład się nieco zważył na twarzy, nie przybyło jej nowych kurzych łapek, ręce nie rozbolały od załamywania. Oczy jej za to błyszczały od uronionych kilku łez. A przecież od początku wszystko szło zgodnie z planem, nawet sikać nie wychodziła zbyt często, kartki sprawnie liczyła jak zawsze, tylko potem pod koniec dziwnie jej zaczęły drżeć dłonie. Zabrakło jej w pewnym momencie tchu, nie mogla zrozumieć, co się dzieje.
Zabrakło. Zabrakło głosów. Sztywno podeszła do urny i zajrzała tam jeszcze raz. Może coś tam jeszcze zostało, może coś się przykleiło do ścianek? Nic już nie ma. Jak ona mu teraz spojrzy w oczy, gdzie będą kwiaty, gdzie będą czekoladki, gdzie obiecana podwyżka? Jak teraz Zosia żyć będzie? Weszła do pokoju, wszystko było na swoim miejscu, tylko jeden kapciuszek miał ucho przekrzywione, ale Zosia szybko poprawiała jak należy. Tylko się nie umyła i nie rozebrała. W szpilkach i w sukience wgramoliła się w te swoje puchy i zasnęła szybciej niż by jej to przyszło do głowy.
Mimo że Zosi życie rzuciło olbrzymią kłodę po nogi, to już w poniedziałek rano była w pracy o 7.30 i wycierała wyimaginowany kurz z biurka. Nie było czekoladek, ale to nic i tak jej się przejadły. Nie było róż czerwonych... 



Z całym szacunkiem do wszystkich Zoś, które są zwykle świetnymi babami, imię jest zupełnie przypadkowe i równie dobrze mogłaby to być Ania czy Ewelina.

Komentarze

  1. To Gorzka sama się wpakowała w kłopoty... Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mi żal Zosi. Tak się starała i nic nie wyszło, ale przecież czekoladki już się jej znudziły,
    więc powinna się cieszyć, a może przenieść się do innego szefa.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja spojrzałem na ten tekst od strony literackiej i bardzo mi się spodobał. Budujesz i klimat i napięcie - co nieczęste w opowiadaniach. Gdybym jednak miał nawiązać do treści, to powiem, że bardziej chyba opłaca się być Zosią. Gorzka zresztą bardzo ładnie o tym wspomina: " To opowiadanie może zakończyć się na dwa sposoby. Ponieważ Mrs. Gorzka polubiła liliową Zosię, zburzy nieco jej porządek, ale zyska być może człowieka, a nie lalkę". Zosia, to koniunkturalistka, która wbrew pozorom będzie służyć tej, czy innej opcji. Bo przecież świat Zosi jest związany z pracą - jakakolwiek by ona nie była. I chyba na tym polega sukces tej postaci, która nie jest ani "za", ani "przeciw" - uczciwie tylko walczy o zachowanie swojego status quo świata, w którym wszystko poukładała tak, jak jej wygodnie. I można teraz gdybać, rozważać, dopowiadać bawiąc się tekstem, analizując poszczególne frazy. Ja jednak tu zakończę, bo uważam opowiadanie za bardzo dobre, a które pokazuje, że człowiek po wyborach zasypia w ubraniu ;) - żart oczywiście. Gratuluję Ci pomysłu i oczywiście pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie zastanawiałam się nad aspektami literackimi moich wynurzeń, a to bardzo ciekawe, co napisałeś. Dla mnie to, jak zresztą napisałam, forma terapii, sposób radzenia sobie z pewnymi sprawami, na które czasem nie mam wpływu. Jeszcze nigdy nie zasnęłam w ubraniu, kto wie, może kiedyś sobie tak totalnie odpuszczę i wypróbuję :))

      Usuń
  4. Pięknie napisane.Rozwijasz się :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha ...

Czarowanie

Nie czarujmy się. Życie w większości składa się z rupieci. Nie można wszystkiego egzaltować, bo niedługo zaczniemy płakać nad rozlanym mlekiem i rozbitym dzbanem. Potłuczesz dzban, to zawsze możesz kupić nowy. Jeden rupieć więcej i jeden mniej. Rupieć jednak nieco przydatny. Czym mierzyć przydatność rupieci? Coś, czego codziennie używamy, możemy śmiało powiedzieć, że to nie rupieć. Wszystko co stoi nieużywane, to już rupiecie. A gdy kupimy nowy dzban, to który wtedy staje się rupieciem: stary czy nowy? A może obydwa? Dla swojego dobra powinniśmy może czasem pewne rzeczy wyrzucić. Ale jeśli nie można? Jeśli pewnych rzeczy nie można po prostu wziąć w rękę i wyrzucić, choć tak byłoby najlepiej. Bo ręka odmawia posłuszeństwa i śmieje ci się prosto w twarz cedząc przez palce: "nie wyrzucisz mnie, nie masz tyle siły". I nie wyrzucisz, choćbyś chciała Gorzka, to nie wyrzucisz, nie masz jeszcze tyle siły w sobie. Jeszcze wierzysz w jakąś cholerną bajkę. Świat zasypują śmieci, top...

Na walizkach

      Zamiast spokojnie siedzieć na dupie, to tylko by się włóczyła. Mrs. Gorzka naprawdę stara się ograniczyć swoje wojaże, ale po prostu nie może. Jak tylko siada, to zaraz czuje, że musi wstać. Zazwyczaj też więc siada na samym brzegu krzesła czy ławki, żeby jak najszybciej się ulotnić. Bardzo rzadko zdarzają się chwile, że siedzi z przyjemnością i najczęściej dzieje się tak tylko wtedy, gdy czuje, że musi zwyczajnie fizycznie odpocząć. W pozostałych przypadkach albo jej się gdzieś spieszy, albo wydaje się jej, że zajmuje komuś niepotrzebnie czas i czuje się po prostu zbędna, jak dodatkowa niepotrzebna walizka, do której włożyło się ubrania takie "na wszelki wypadek". Tylko jeden raz w życiu przysiadła i poczuła, że jest we właściwym czasie i we właściwym miejscu - to bardzo maleńko jak na jej długie życie. Tak bardzo mało, że coraz bardziej niespokojnie robi wszystko, żeby znów się to powtórzyło. I odgrzebuje je w pamięci, jak jakąś niedoścignioną namiastkę szczę...