Przejdź do głównej zawartości

Nie wrzucaj drobniaków do studzienek

    


      W zeszłym roku uciekłam. Tak po prostu, nagle, od wszystkiego, na kilka dni, daleko. Podjęłam podróż, której możliwość pojawiła się niespodziewanie, ot po prostu zakomunikowałam wszystkim i wyjechałam. Podróż niepewna i dość niebezpieczna, bo dużo ponad 1000 km, prywatnym, nie najlepszym samochodem, z deficytem w portfelu,  bez znajomości języka i z osobą niepewną i słabą jak ja. I choć zaczęło się dość pechowo, to cała podróż udała się wyjątkowo dobrze.
     Całe to wydarzenie dało mi nieco inne światło na moją osobę. Nie spodziewałam się, że jestem do czegoś takiego zdolna, że jestem aż tak zdesperowana, że mogę tak wszystko zostawić i uciec. Cieszyłam się jednak, że będę na tyle daleko, że wszyscy będą musieli mi dać spokój, jedyne co mogą  zrobić, to ewentualnie do mnie zatelefonować. O ewentualnych konsekwencjach oczywiście nie myślałam.
       Miejsce oczywiście magiczne pod każdym względem. Wszystko to, co się tam wydarzyło, co zobaczyłam, życzliwość której doświadczyłam, przepełniły wszystko, co tylko się dało. Pamiętam, że pierwszej nocy się okropnie opiłam, drugą  przepłakałam, a trzeciego pięknego dnia w rozpaczy wypowiedziałam życzenie. Właściwie życzenie/marzenie, coś czego zawsze bardzo pragnęłam od dziecka, ale nie widziałam możliwości, żeby to się stało. 
I to życzenie w tym roku się spełniło... Nie wiem, kto mnie tam usłyszał, komu się mnie żal zrobiło, ale spełnił moje marzenie. 
I teraz tak próbuję to przeanalizować, myślę i myślę i jeszcze nie wiem, co trzeba zrobić, żeby takie marzenia się spełniały. Czy trzeba wszystko postawić na jedną kartę, wyzbyć się swoich lęków, przełamać pewne bariery, nie oddawać się schematom i nie słuchać innych tylko samą siebie? Ja wtedy czułam, że ta podróż jest dla mnie, że te wszystkie zbiegi okoliczności, to wszystko dla mnie i wiedziałam, że muszę właśnie teraz jechać. 
Życzę wszystkim takich podróży, po których spełniają się marzenia. 


      Po podróży wróciła oczywiście codzienność, w której niestety, co jasne, było mi się jeszcze  gorzej odnaleźć. Potem zaczęło się spełniać... 
A teraz jestem z moim marzeniem i zastanawiam się, co ja mam z nim począć. Ono wcale ale to wcale nie pasuje do mojego życia, nijak nie pasuje. Ja trzymam je w ręce, czuję, widzę i nic nie mogę z nim zrobić. Sprowadziło to na mnie całkowitą frustrację, czuję się jeszcze bardziej rozdarta i umęczona i zdarza się wciąż, że pytam po co mi to było. Nie wiem, co mam teraz zrobić.  Wymyślić sobie jakieś pomocnicze życzenie, które pozwoli zostać tamtemu i się dopasować? Tylko czy znów muszę wyjechać, żeby się spełniło? To w chwili obecnej nie wchodzi zupełnie w rachubę. 
Doszłam do wniosku, że lepiej nie mieć marzeń, nie wypowiadać życzeń, nie wrzucać drobniaków do studni, fontann, źródełek... 
Ot po prostu co najwyżej postawić sobie jakiś cel  i powoli go realizować. Wtedy się człowiekowi życie nie rozjedzie.  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Co nocami puka w szyby

Dom był mały, ale i tak za dużo było w nim szaf, drzwi, łóżek, pod którymi nie wiadomo co się czai, dziwnych i ciemnych zakamarków, a przede wszystkim okien. I siłą rzeczy trzeba było zasypiać z głową schowaną pod kołdrą, żeby czasem nie usłyszeć jakiegoś dziwnego i trudnego do zidentyfikowania dźwięku, albo co gorsza, nocnego pukania w szybę. Szczególnie wtedy, gdy w wieku czterech czy pięciu lat trzeba było zasypiać całkiem samotnie. Właściwie nie ma się co dziwić babci i prababci, które chciały mieć w końcu święty spokój od marudzącego i płaczącego za rodzicami dziecka, więc gdy zakopało się w kołdry i nie było już go widać i słychać, to można było w końcu odetchnąć z ulgą i iść do siebie. Dziecko miało coraz mniejsze oczy, ale spać nie chciało, mało tego, jeszcze marudziło, pochlipywało i ciągnęło co rusz za fartuch, a jeszcze do tego nie chciało jeść mleka. Co tu z takim bachorem zrobić? Najlepiej postraszyć. Dlatego też, gdy już w ogóle nie chciało się uspokoić, a dorośli nie mog

Zapadły Dół czyli lokalna legenda

Co zrobić, żeby historia była ciekawa? Żeby dajmy na to dwadzieścia parę oczu zwróciło się na ciebie w jednej chwili i zaczęło z zainteresowaniem słuchać? Żeby rozmowy cichły po trochu, a oczy zatrzymały się na jednym punkcie i tak już zostały?  Pewnie trzeba być przekonanym do tego, co się mówi i samemu w to wierzyć. Najważniejsze to być autentycznym. Jeśli ty w siebie uwierzysz, to inni też. Jeśli wierzysz w to, co mówisz, to cię usłyszą i co najwyżej uznają się za idiotę, ale wysłuchają. W obecnych czasach zawsze, wszędzie i na wszystko znajdziesz wytłumaczenie i gotową  receptę. Nie martw się, na pewno jesteś już zdiagnozowany, choć sam wcale o tym nie musisz wiedzieć. To już nie te czasy, gdy każda wieś lub miasto miały jakichś swoich lokalnych dziwaków, chorych, nieprzystosowanych,o których się szeptało i pokazywało palcami. Teraz wszyscy cierpimy na jakieś dziwaczne schorzenia, które sami sobie przypiszemy albo zrobią to za nas inni. To nie te czasy, gdy od ucha do ucha 

Einmal ist keinmal

Z całą pewnością coś, co wydarzyło się dawno przed laty, tak owiło się w mgłę, że nawet wraz z lekkim podmuchem wiatru po prostu znikło, rozpłynęło się w powietrzu, a w pamięci nie pozostała nawet luka, którą można by jakoś wypełnić. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to samo powtórzyło się jeszcze później raz, a potem jeszcze raz i znów. I tak do skutku, albo bez końca. Tym samym ta dziwna i uporczywa powtarzalność sprawiła, że coś odległego odżyło i sprawiło, że zaczęło istnieć, żyć swoim własnym życiem. Powtarzalność sprawiła, że być może wydymane, mgliste wspomnienia stały się realne, dotykalne, słyszalne i nabrały smaku oraz zapachu. Całkiem przyjemne to doświadczenie, które sprawiło, że ktoś poczuł się umiejscowiony, tożsamy z życiem i sobą samym. To znaczy, że żyje, że istnieje, a życie o nim nie zapomniało, czy zwyczajnie się o niego upomniało. I tak powinno być, nawet jeśli to czasami trudne i męczące. Co roku niezmiennie przychodzi jesień i przychodzi listopad, w